Stali (a przynajmniej w miarę stali) bywalcy tego bloga zapewne wiedzą czym staram się wyróżniać wśród wielu blogów, opisujących abandonware'owe starocie. Tak, wszystkie opisywane tutaj gierki są odpalane na faktycznym starym komputerze z Windows'em 98/DOSem 7.0 na pokładzie (lub też odpowiedniej konsoli). Żadnego kantowania przez emulatory i inne wirtualne machiny, twarde i męskie zasady, zaś sam opis w jak najbardziej dziewiczej formie, bez zniekształcania przez nieudolny kod warstwy adaptacyjnej (brak muzyki, przekłamania graficzne itd.) - ale naturalnie zawsze później sprawdzam też daną gierkę i na DosBox'ie/emulatorze, aby i ci, którzy nie posiadają zaszczytu trzymania takiej machiny/konsolki, mogli się dowiedzieć, czy także będzie im dane zagrać (m.in. właśnie z tego powstała lista kompatybilności HPZ, na której dokumentuję wszelkie obserwacje z emulacji poszczególnych tytułów - bądź też próby uruchomienia ich na nowoczesnych machinach). Posiadanie takiej machiny jak najbardziej ciekawe, bo pozwala na przypomnienie dzieciństwa w najlepszej formie, ale też niesie ze sobą niemałą ilość problemów.
Niektóre z nich opisałem już wcześniej, a pro po poradników o budowaniu swojego starego komputera, a także konfiguracji Windows'a 98/DOSa na oldskulowej maszynie, gdyby ktoś z was chciałby także sobie taką zbudować (co ciekawe ostatnio zauważyłem nagły, i to dość duży, wzrost ilości odwiedzin z zapytań o pliki config.sys/autoexec.bat - hm, czyżbym coś ruszył i rozpoczął nowy trend na oldskulowe blaszaki w Polsce? :)). Ale naturalnie to tylko kropla w morzu - a że nie tylko samymi grami człowiek żyje, a że sesja nadal u mnie trwa i za bardzo czasu na gierki nie mam, tak stwierdziłem, że wykorzystam ten mój mały i prywatny kawałek internetu na mały opis moich problemów, na jakie natrafiłem w czasie budowania swojej idealnej maszyny do starych gierek. Bóle związane z twardym dyskiem już zostały zawarte i opisane w wielkim FAQ Windowsowo-Dosowym. Dla przypomnienia - do machiny dołożyłem dysk 80-gigowy, gdyż ciężko się pomieścić z gierkami DOSowymi/Windowsowymi na 6.5 GB-towym malcu, w dodatku z systemem i sterownikami (zwłaszcza gdy niektóre gierki są na tyle ciekawe, że chce się je przejść, a nie tylko trochę pograć i odinstalować). Po niemałych perturbacjach ostatecznie udało się wszystko ustawić i całość śmigała jak ta lala. Do pełni szczęścia nie brakowało już nic. Ale chwila! Paręnaście gierek z pewnego magicznego okresu dały mi do zrozumienia, że jednak brakowało.
Mianowicie chodzi o magiczny rok 1996 i 1997. Przypominam, że wtedy nVidia robiła w pieluchy (i to bardzo wielkie i brzydko śmierdzące g... przez duże 'G', gdyż ich sztandarowy produkt - karta NV1, była taką epicką pomyłką, że działała tylko na paru grach, a na reszcie sypała się gdzie popadnie - gdyby nie Riva128, wydana w 1997, to panowie z n mieliby niekoniecznie świetlaną przyszłość), ATI bardziej koncentrowało się na sprzętach biurowych (bo działać to ich akceleratory działały... ale wyświetlanie tekstur w grach to była jedna wielka ruletka - tzn. albo zadziałają, albo wszystko zaleje fala białego koloru i aktualizacja sterowników/tweak ustawień będzie bardziej niż konieczny), zaś triumfy święcił 3Dfx ze swoją kartą VooDoo. To czas, zwłaszcza w Polsce, kiedy stwierdzenie 'mam akcelerator 3D!' zastępowano prostszą wersją 'mam 3Dfx'a!' - mówiąc to sprawiałeś, że każdy gracz, znajdujący się w promieniu najbliższych 30 km, chciał wykorzystać twojego kompa do celów gierkowych, wszystkie laski na dzielni były twoje, a sam Bill Gates przylatywał w helikopterze, by pogratulować ci posiadania zajebistego sprzętu. API Glide'a święciło wtedy triumfy, dzięki czemu komputery ostatecznie wyzbyły się kompleksów, jakich nabawiły ich PlayStation, Saturn i Nintendo 64. Naturalnie nic nie trwa wiecznie, i od 1999 Glide zaczął tracić na mocy, jednak nie podlega wątpliwości fakt, że 1996/1997 (a nawet i początek 1998) to lata 3Dfx'a, zatem instalując gry z tamtego okresu dzisiaj można było jedynie liczyć na iskierkę nadziei, że gdzieś w czeluściach internetu wala się patch dodający obsługę Direct3D, lub też wziąć to na klatę i grać w trybie software rendering (który też działał jak chciał - niektóre starocie w 800x600 potrafią skutecznie zdławić nawet procesor 1000 MHz-owy!!). To właśnie była jedna z moich bolączek, jako że znam/posiadam całe mnóstwo gier z tamtego okresu, a skazany byłem na giercowanie w trybie software (pomijając Croc'a, ale to akurat re-release z dodaną obsługą D3D). Stwierdziłem, że dość tego, i właśnie teraz chciałbym posmakować tego, czego nie odczułem personalnie w młodości (jedynie kumpel szpanował 3Dfx'em, ja byłem skazany na lipnego Trident'a SVGA 2 MB). Tak, zdecydowałem się na wrzucenie do configu jeszcze karty 3Dfx'a, aby ostatecznie uznać budowanie idealnej maszyny do klasyków za zakończone. Wtedy też kompatybilność starych tytułów wzrosłaby do poziomu ponad 95% - gry z D3D działają bez zająknięcia, gry DOSowe także, dzięki karcie ISA, a dodanie 3Dfx'a dodatkowo uzupełniłoby szczelinę lat 1996-1997. Tak stwierdzając czym prędzej wyniuchałem odpowiednią kartę, zakupiłem (naprawdę, grosze), czekam na przesyłkę...
...a w międzyczasie przygotowuje się 'sprzętowo' na nowy nabytek. Już wyjaśniam, dla niewiedzących - karty VooDoo 1 i 2 były TYLKO akceleratorami 3D. Innymi słowy potrafiły wypluwać jedynie grafikę 3D (2D, z pomocą DirectDraw) renderowaną w trybie pełnoekranowym podczas gry, do normalnego uruchomienia komputera wymagany był adapter 2D, który zajmował się rysowaniem grafiki np. podczas pracy z Windows'em (każda karta AGP, bowiem VooDoo 1 i 2 były na PCI). Dość karkołomne wyzwanie, gdyż aby tego dokonać potrzebny był tzw. 'passthrough cable', czyli zwykły, króciutki kabel VGA z końcówką żeńską i męską, który służył jako, erm, łącznik karty VooDoo z adapterem 2D. Z kolei do drugiego portu VGA (tak, karty VooDoo miały dwa) podłączało się kabel do monitora. Jak to działało? Normalnie sygnał VGA leciał przez łącznika/VooDoo z karty 2D. Kiedy komp odpalał gierkę w trybie Glide'owego renderowania sygnał przełączał się na drugi port VGA, i to VooDoo odwalał swoją robotę, bez jakiejkolwiek pomocy karty 2D. Kiedy zaś odpalaliśmy grę w trybie software, lub Direct3D, to drugi adapter zajmował się renderingiem, a VooDoo odpoczywał. Troszkę namieszane, ale mam nadzieję, że pojęliście o co biega. Wyglądało to tak:
Takie rozwiązanie jak najbardziej działało, jednak niosło ze sobą kilka problemów, głównie w postaci jakości sygnału z adapteru 2D. Co prawda sporo było przy tym mitów i przesadzeń, gdyż używając łącznika VGA wysokiej jakości, jakość obrazu była jak najbardziej zadowalająca, nawet w wielkich rozdzielczościach, ale przez takie połączenie szeregowe jednak spadek jakości obrazu, objawiający się lekkim rozmyciem ekranu, był widoczny podczas pracy adaptera 2D (teksty w okienkach Windowsowych itd.) Dodatkowo jeżeli kabelek był niezwykle lichej jakości, to blur był większy, widoczny nawet na małych rozdzielczościach - co straszliwie męczyło oczy. Jednak przy odpowiednim łączniku wszystko było jak najbardziej zjadliwe i ok.
Ok, pudełeczko z przedmiotem pożądania trafia w moje łapki, czym prędzej ląduje w slocie PCI, instalacja sterowników, podłączenie kabelków VGA iiiiii ...rozczarowanie.
VooDoo generuje artefakty w grach:
Co zrobiłby każdy inny w takiej sytuacji? Albo się poddał, albo kupił inną kartę, zarzucając poprzedniemu sprzedawcy nierzetelność, domagając się zwrotu pieniędzy. Ale nie ja. Pokombinowałem jeszcze troszkę, pokręciłem, pomachałem, aż ostatecznie stwierdziłem, że z problemem należy się przespać - i tak też zrobiłem. Następnego dnia po południu ponownie zasiadłem nad starym sprzętem, chcąc jeszcze troszkę popróbować szczęścia. Naciskam przycisk Power i... nic. Drugi, trzeci raz. Nadal nic. Sprawdzam kable i napięcie w listwie - jest. Pierwsze podejrzenie - zasilacz. Czym prędzej wygrzebuję kilka innych zasilaczy, z 100%-ową gwarancją działania, podłączam każdy do płyty - nadal nic. Tragedia nad tragediami - padła płyta główna.
Zaciskam zęby, wchodzę do cyberprzestrzeni i szukam płyty głównej, spełniającej moje wymagania (Socket 370, złącze AGP i ISA). Znajduję przecudnej urody płytę Asus Cubx, opartej na chipsecie Intel 440BX. Wszystko, czego chcę jest, gwarancja działania, w dodatku cena niezwykle atrakcyjna (20 zł), nic, tylko kupować...
...i na szczęście, jak to się mówi, do trzech razy sztuka. Płyta główna spokojnie łyknęła wszystkie podzespoły z poprzedniej konfiguracji, VooDoo magicznie ożył i działa jak ta lala, a ja ostatecznie uznałem moją prywatną maszynę do staroci za w pełni ukończoną. Jak prezentuje się całość?
- płyta główna Asus Cubx, Intel 440BX
- procesor Intel Celeron 600E
- pamięć RAM: 256 MB
- karta graficzna (1): nVidia GeForce 3 Ti, 64 MB
- karta graficzna (2): 3Dfx VooDoo 1, 4 MB
- karta dźwiękowa: Yamaha OPL3-SAx
- karta sieciowa: Realtek Network Adapter
- nośniki danych: 2 x HDD (6.5 GB - system, 80 GB - gry), Sony DVD-ROM
(kliknij, aby przybliżyć)
I tak oto kończę już z tą długą wędrówką, w której kilka razy już dłubałem w starych podzespołach, co raz coś zamieniając lub upgrade'ując. Machina chodzi aż miło popatrzeć, i niech tak też zostanie. A co się wiąże z dodaniem tutaj karty 3Dfx'owej - oczekujcie, że w tym roku także i bardziej zainteresuję się gierkami z lat 1996-1997, gdyż w końcu mam możliwość pogrania w nie tak jak Bóg przykazał. :) Wysypu, ani nadmiernej koncentracji nie będzie, gdyż naturalnie nie zapomnę o gierkach konsolowych, DOSowych i tych na D3D, więc bez nerwów. A póki co spadam powtórzyć sobie to i owo na egzamin. Do usłyszenia!
Brawo za determinację - ten sprzęt będzie u Ciebie przechodził "drugą młodość" ;-) Tak poza tym, to masz już w planach jakieś jakieś konkretne tytuły z lat1996-1997?
OdpowiedzUsuń