Dostępna także na: Mac OSX, Linux, platformy iOS/Android
Hohohoho, już widzę, jak stali czytelnicy toczą pianę z ust i ruszają na mnie z widłami oraz hasłami w stylu 'Crash pisze o zupełnie świeżej grze, na rożen z nim!!'. Zanim jednak zatłuczecie mnie (na śmierć!) pozwólcie, że się wytłumaczę z moich poczynań - owszem, gra jest świeża i całkiem znana, przyznaję. Ale to specjalna okazja, gdyż to kolejna gra z cyklu wskrzeszonych marek (co ostatnio, jak widać, jest bardzo popularne), zaś dodatkowo Leisure Suit Larry Reloaded to kompletny remake HD kultowej produkcji z 1987 roku. Żądzę skrobnięcia czegokolwiek dodatkowo podsycił niezły popłoch, który wydarzył się podczas recenzowania owego tytułu (radzę popatrzeć i porównać oceny recenzentów i zwykłych graczy). Zatem - jesteście gotowi na opinię od zwykłego gracza, który dodatkowo wiele, wieeele lat temu przeszedł oryginał? Wskakujcie w swój poliestrowy garnitur - jedziemy!
Cholercia, Al Lowe nadal ma w sobie moc. Mimo 67 wiosen na karku wcale a wcale nie myśli o przejściu na emeryturę, a tym bardziej - wciąż jest aktywny w branży, już od szalonych lat osiemdziesiątych. Nadal charyzmatyczny i posiadający spore pokłady niezłej gadki, co po prostu widać - po raz kolejny pociągnął za sobą rzeszę fanów, realizując swój plan. A jak - King's Quest ostatnimi czasy ma się nie najgorzej, coraz głośniej mówi się o powrocie Police Quest, więc czemu by Lowe nie miał pokazać klasy? A potrzebny do tego był Kickstarter i pewien sympatyczny 40-latek, nadal noszący wybitnie niemodny, biały poliestrowy garnitur.
Mowa tutaj oczywiście o nikim innym, jak o Larry'm Lafferze, naszym kochanym 40-letnim nieudaczniku, który pewnego dnia stwierdził, że ma już dość życia w celibacie i czym prędzej musi zamoczyć kija (wcześniej pracował jako programista komputerowy, w dodatku mieszkał ze swoją mamą i bratem). Nagła fascynacja płcią piękną szybko przerodziła się w niezdrową obsesję - w ogromie czasopism i filmów dla dorosłych, Larry zaniedbał swoje życie, stracił pracę, a w dodatku pod jego nieobecność szanownej mamusi także wybiło 6000 woltów, przez co spakowała swoje manatki i wyjechała na długie wakacje, zamykając dom na cztery spusty. Jak żyć, panie premierze? Larry, wiedząc, że i tak już nie ma nic do stracenia, sprzedaje swojego poczciwego garbusa (za niezwykle szaloną kwotę 94 dolarów) i wyrusza do miasta Lost Wages, aby tutaj w końcu spotkać kobietę swojego życia i spędzić z nią upojną i niezwykle gorącą noc (w oryginale dodatkowo pojawiał się limit czasu - jeżeli Larry nie pocipuciał sobie niczego w przeciągu 2 godzin, z depresji i żalu [a może frustracji?] popełniał samobójstwo - to akurat zostało usunięte w tym remake'u [a w oryginale mogło być pominięte przez skorzystanie z usług, erm, pani lekkich obyczajów]). A my, gracze, musimy mu w tym pomóc. Bo co nam zależy, nie?
Może i ciężko będzie uwierzyć w to młodym graczom, ale marka Leisure Suit Larry ma prawie 30 lat (dokładniej trzydziestka stuknie jej w 2017 roku, o ile gracze/developerzy do tego czasu o niej nie zapomną). Całkiem niezły wynik, czyż nie? A pomyśleć, że początki były zupełnie niewinne. Ot imć Al Lowe, programista w prężnie rozwijającej się firmie Sierra, a dodatkowo także nauczyciel muzyki, najwidoczniej jest już zmęczony ciągłą pracą nad prostymi, sympatycznymi gierkami dla najmłodszych, sygnowanych logiem Disney'a (wtedy to Disney miał długoterminowy kontrakt ze Sierrą, na mocy którego ci drudzy mogli obrócić w bity i piksele kilka Disney'owskich filmów, jak i wykorzystać ich postacie - Al pracował m.in. przy The Black Cauldron czy Donald Duck's Playground). Oczy jego zwrócone były ku grze Softporn Adventure, wydanej w 1981 roku - tekstowej przygodówki, która była jedną z pierwszych produkcji wyłącznie dla dorosłych graczy. Jako że możliwości komputerów ostro poszły do przodu, a karty EGA (enchanced graphics adapter) pozwalały na wyświetlanie kolorowej grafiki (prymitywnej, delikatnie mówiąc - ale wtedy to już było coś!), tak Al niezwykle ostrzył sobie zęby na stworzenie remake'u Softporn Adventure, jednak już z otoczką graficzną. O pomoc poprosił Ken'a Williamsa, jednego z założycieli i szefa Sierry, by ten dał projektowi 'oficjalne błogosławieństwo', jak i udostępnił silnik AGI (Adventure Game Interpreter, wcześniej już użyty przy King's Quest). Ken, słysząc plany Al'a, entuzjastycznie zgodził się na wszelkie warunki - i tak oto narodził się nowy bohater gier komputerowych, nieudacznik i podrywacz Larry Laffer.
Interpreter AGI pozwalał na rozgrywanie gier, które lubię nazywać 'graficzno-tekstowymi'. Dlaczego tak? Owszem, na ekranie wyświetlana była postać, wyświetlana była obecna lokacja, bohaterem można było sterować za pomocą kursorów, jednak wszystkie inne akcje były wykonywane poprzez wklepanie odpowiedniej komendy z klawiatury. Tak więc aby np. otworzyć drzwi należało na początku podejść do ww. drzwi, a następnie z palca napisać 'open doors'. I tak oto drzwiczki zostały otwarte, a my mogliśmy kontynuować przygodę. Tak było ze wszystkim - 'use button', 'take rose' czy 'climb ladder'. Młodym graczom zapewne może się to wydać niezwykle egzotyczne, eh? :) Cóż, kiedyś czasy były inne. Wydawałoby się, że z taką niekonwencjonalną otoczką (erotyka, 'wyrafinowane' żarty) mamy murowany hit? Prawie, gdyż z początku gra wywołała ogólne NIEzainteresowanie. Głównie przez recenzentów (wiele pism wycofało się z recenzowania tak kontrowersyjnego produktu) oraz same sklepy (gra nie była tak łatwo dostępna - zazwyczaj ukryta gdzieś na zapleczu, lub pod ladą sprzedawcy). Nietrudno się domyśleć, iż księgowi Sierry początkowo nie byli zbyt rozradowani wynikami sprzedaży. Jednak od gracza do gracza, powolutku i pomalutku, zaczęła się formować darmowa reklama w postaci opinii innych - a to w gadce wśród znajomych, a to po wpisach na BBSach, o humorystycznej, erotycznej przygodówce - z miesiąca na miesiąc sprzedaż zaczęła rosnąć i rosnąć, aż do punktu, w którym firma Sierra wiedziała - mamy nowego bohatera, majstrujemy sequele! I tak oto powstało 5 kolejnych części przygód fajtłapowatego podrywacza (tak, łącznie ich było 6, mimo, że ostatnia, 'kanoniczna', nosi numerek 7 - czwarta była w produkcji, jednak nigdy jej nie ukończono. Al dla jaj pominął zupełnie czwarty numerek, i do nazwy kolejnej, kompletnej części, dołączył numer piąty). A jeżeli dodamy do tego kilkanaście mniejszych gierek, remake VGA pierwszej części z 1991 roku, jak i dwie zupełnie nieudane próby przeniesienia Larry'ego w 3D (Magna Cum Laude oraz Box Office Bust, z czego ten ostatni jest jedną z NAJgorzej ocenianych gier w historii branży) to uzbiera nam się całkiem pokaźna kolekcja.
Tak czy siak - po premierze Leisure Suit Larry: Box Office Bust (w 2009, jakby co - Al Lowe w ogóle nie maczał palców w tych grach, zresztą nawet nie występował w nich Larry Laffer, tylko jego kuzyn), wszyscy zgodnie i chórem stwierdzili - to już koniec Larry'ego. Smutna śmierć jak na jedną z legend przygodówkowych, tak haniebnie pójść w piach, czyż nie? Widać staruszek Lowe miał już dość patrzenia na cyrki, jakie odwalają nowi prawni posiadacze marki Leisure Suit Larry, i postanowił po raz kolejny wziąć sprawy w swoje ręce. Kickstarter i fani, tego było mu potrzeba. Oraz pieniędzy. Niemałych pieniędzy. Ale się udało - a poszło nawet o wiele lepiej, niż początkowo przypuszczano. Celem było 500 tysięcy dolarów, a uzbierano ponad 655 tysięcy. To się dopiero nazywa dedykowany fanbase! Sam Lowe także zachował się niezwykle ładnie, i stwierdził, że nadwyżka mamony nie zostanie roztwoniona na nie wiadomo co - dodatkowy content do tworzonego remake'u pierwszej części, a co! I jak zapowiedział, tak dostaliśmy. 27 czerwca na Steamie pojawił się kompletny remake HD pierwszej części przygód Larry'ego - Leisure Suit Larry in the Land of the Lounge Lizards: Reloaded (uff, spróbujcie tą nazwę wypowiedzieć szybko trzy razy!).
Pierwsze co rzuci się w oczy - naturalnie, grafika:
Za oprawę graficzną artystom należą się niemałe brawa - niemalże perfekcyjnie przeniesiono realia z roku 1987/1991 we współczesność. Naprawdę świetne uczucie zobaczyć znane i klasyczne miejscówki w przepięknej palecie barw nocnego miasta, które nigdy nie śpi. Wszystko jest tu obecne - kasyno, bar Lefty'ego, sklepik, ale już w 24-bitowej palecie kolorów i wysokiej rozdzielczości. Warto także zwrócić uwagę na wszelkie detale, które dopełniają lokacje - od plakatów i znaków, kończąc na wszelakich napisach na murach. Dodatkowo niezwykle podoba mi się fakt, że Larry swoją delikatną kreskówkowością w stylu świetnie wybija się z reszty tłumu (pozostałe postacie są narysowane w mniej bajkowy sposób - jednak także nie realistyczny do przesady), dając do zrozumienia, że zarówno nie będzie to gra całkiem serio, a głównego bohatera cechować będzie pewna ciamajdowatość. A, i nie zapominajmy także o pięknych białogłowach, z którymi przyjdzie nam zamieniać słówko (jest tu takowych sztuk cztery, ale o tym więcej za chwilę) - ich zbliżeniowe portrety także są wykonane jak najbardziej profesjonalnie i aż miło popatrzeć na takie śliczne (i ślicznie narysowane) panie. Jedynym, minimalnym minusem, jaki mam do oprawy graficznej jest drobna niekonsystencja stylu artystycznego. Niektóre lokacje bowiem są narysowane w bardziej kreskówkowym i swobodnym stylu architektonicznym, nie mającym za wiele wspólnego z idealnymi liniami świata rzeczywistego - zaś inne są perfekcyjnie proste i harmoniczne, niczym zdjęcia prawdziwych miejscówek. Nie będzie to jednak zauważalne dla zwykłego gracza i w ogóle to nie przeszkadza w odbiorze gry, zatem sama oprawa graficzna jest jak najbardziej na spory plus. Jeżeli zaś chodzi o animacje - mam już nieco mieszane uczucia. Z jednej strony są wykonane (od strony artystycznej) naprawdę miodnie, podlane dodatkowo radosnym slap-stickiem, jednak nieco kuleją od strony technicznej. Większość animacji (tak, większość, a nie wszystkie - ot ciekawostka) nie odgrywa się zbyt płynnie. Problem leży w ilości klatek pomiędzy ujęciami kluczowymi, tzw. in-between frames, np. postacie nagle przechodzą z jednej pozy do drugiej, przez co straszliwie cierpi płynność odtwarzanej animacji. Może wynika to z faktu, że zabrakło pieniędzy, może to pokłon w stronę starych czasów (kiedy, z powodu limitów technologicznych, animacje tak musiały być odtwarzane), naprawdę nie wiem. Dodatkowo niektóre obiekty w ogóle nie są animowane, np. taka taksówka, z której korzystać będziemy do podróży między lokacjami - nie kręcą się jej nawet koła! Szkoda, wielka szkoda, gdyż takie małe detale nieco psują odbiór całości - jednak muszę stwierdzić, że ogólnie oprawa wizualna to spory plus nowej-starej części przygód Larry'ego.
Złego słowa także wcale a wcale nie można powiedzieć o oprawie audio. Przez całą przygodę przygrywać nam będzie delikatny jazz, który świetnie komponuje się z odwiedzanymi miejscami (wszak współczesne miasto, do tego nocną porą, czegóż chcieć więcej?). A jak jesteśmy przy temacie muzyki - niezwykle spodobał mi się mały i bardzo sympatyczny detal. Otóż przy uruchomieniu gry przez kilka pierwszych sekund przygrywać nam będzie oryginalny, chiptune'owy motyw przewodni gry, następnie przejdzie na jazzowy remake. Nie wiem jak wy, ale mi naprawdę się podobają takie nawiązania do oryginału! Z innych atrakcji można wymienić w pełni dubbingowane dialogi. Każda postać z którą będziemy konwersować przemówi ludzkim głosem, dodatkowo zaś w przygodzie towarzyszyć nam będzie narrator, pełniący rolę kumpla-komentatora - ot czasami coś podpowie, ostrzeże czy nawet zaśmieje się z poczynań Larry'ego (często efektywnie burząc czwartą ścianę). Kolejny ukłon w stronę nie tyle gier z Larry'm, co w ogóle klasycznych przygodówek Sierry - jak wiecie (albo i nie) w wielu produkcjach istniał takowy "narrator", który często i ochoczo komentował wydarzenia dziejące się na ekranie (czy to w formie samego tekstu, czy też z głosem - ktokolwiek pamięta komentarze z King's Quest V, zwłaszcza na ekranach śmierci postaci?)
Ok, wykład z historii mamy już za sobą, pierdolamento o oprawie audiowizualnej także. Stali bywalce tego bloga jednak wiedzą, że omówiłem na łamach tego bloga kilka przygodówek i (przynajmniej dla mnie) co w nich jest najważniejsze - scenariusz i klasa zagadek. Zacznijmy od tego pierwszego - nic się nie zmieniło od 1987. Nadal jesteśmy Larry'm, przybywamy do Lost Wages, mając tylko kilkanaście dolarów w portfelu, i szukamy tej jedynej, wielkiej miłości (i okazji do zaliczenia gratis). Cieszy mnie jednak fakt, że, w sensie grywalnościowym, elementy, które popychają fabułę do przodu, zostały przystosowane do dzisiejszych czasów. Przede wszystkim - interfejs. Mamy tutaj do czynienia z systemem sterowania podobnym do tego z klasycznych przygodówek Sierry. Belka u góry, z możliwymi akcjami, te można zmieniać za pomocą prawego klawisza myszki (lub też rolki), ew. nacisnąć lewy klawisz myszki i przytrzymać, aby wywołać małe menu kontekstowe. Wśród nich są takie jak chodzenie, oglądanie obiektów, używanie/zabieranie tychże, rozpoczynanie konwersacji, ale także - sprawdzanie ...smaku danego obiektu/miejscówki oraz ikonka rozporka. Dwa ostatnie zachowania zostały dodane jedynie do celów komediowych, gdyż normalnie nigdzie się nie przydają (poza rozporkiem, którego można użyć w jednym miejscu, aby zdobyć Steamowe osiągnięcie) - ale mimo wszystko warto ich używać, ot chociażby dla usłyszenia kolejnego, niewybrednego komentarza narratora, tudzież reakcji napotkanych postaci (zwłaszcza ikona rozporka... tak, chodzi o TO skojarzenie!) Klasyka jednak pozostaje klasyką, a niektóre rzeczy - niezmienne, jak widać. Jeżeli zaś chodzi o małe udoskonalenia gameplay'owe - jeżeli grał(e/a)ś w oryginał, lub remake z 1991, to wiesz, że pieniądze odgrywają tutaj znaczącą rolę. Za taksówkę, która stanowi jedyny transport między lokacjami, należy płacić. Za drinki w barze należy płacić. Za prezenty dla jednej z panien należy płacić - a pamiętajcie, że zaczynacie grę z 90 dolarami! Prędzej czy później trzeba będzie zdobyć nieco więcej. A te można zdobyć na automatach z jednorękim bandytą, tudzież grą w blackjacka (kasynowa wersja gry w oczko). Fakt, nadal to spowalnia rozwój fabuły, jak i sztucznie wydłuża czas gameplay'u, ale tutaj przynajmniej automaty do gry możemy spotkać we wszelkich lokacjach, w których wymagane będzie sypnięcie groszem (nawet w kaplicy!), a nie tak jak kiedyś - tylko w kasynie. Może nadal jest to upierdliwe - ale chociaż rozwiązano to całkiem z klasą. Jeszcze lepiej rozwiązano kwestię śmierci postaci. Starzy gracze zapewne pamiętają jak wkurzającym momentem był nagły i nieoczekiwany zgon głównego bohatera w przygodówkach Sierry - wtedy zaczynamy od początku, tudzież wczytujemy poprzedniego save'a, tracąc pewną część postępu. Tutaj owszem, istnieją miejsca, w których Larry może zginąć (zazwyczaj w prześmiewczy sposób), jednak po odegraniu sekwencji zgou postać wraca cała i zdrowa do miejsca, w którym zdarzył się wypadek - jak gdyby nic. Tak więc nie trzeba już maniakalnie zapisywać gry co 5 minut, mając przed oczami widmo utraty cennego postępu w grze. Szkoda tylko, ze animacja na 'gejm ołwer' zawsze jest taka sama - ale nie ma problemu, po pierwszym razie można spokojnie ją pominąć.
Może i ciężko będzie uwierzyć w to młodym graczom, ale marka Leisure Suit Larry ma prawie 30 lat (dokładniej trzydziestka stuknie jej w 2017 roku, o ile gracze/developerzy do tego czasu o niej nie zapomną). Całkiem niezły wynik, czyż nie? A pomyśleć, że początki były zupełnie niewinne. Ot imć Al Lowe, programista w prężnie rozwijającej się firmie Sierra, a dodatkowo także nauczyciel muzyki, najwidoczniej jest już zmęczony ciągłą pracą nad prostymi, sympatycznymi gierkami dla najmłodszych, sygnowanych logiem Disney'a (wtedy to Disney miał długoterminowy kontrakt ze Sierrą, na mocy którego ci drudzy mogli obrócić w bity i piksele kilka Disney'owskich filmów, jak i wykorzystać ich postacie - Al pracował m.in. przy The Black Cauldron czy Donald Duck's Playground). Oczy jego zwrócone były ku grze Softporn Adventure, wydanej w 1981 roku - tekstowej przygodówki, która była jedną z pierwszych produkcji wyłącznie dla dorosłych graczy. Jako że możliwości komputerów ostro poszły do przodu, a karty EGA (enchanced graphics adapter) pozwalały na wyświetlanie kolorowej grafiki (prymitywnej, delikatnie mówiąc - ale wtedy to już było coś!), tak Al niezwykle ostrzył sobie zęby na stworzenie remake'u Softporn Adventure, jednak już z otoczką graficzną. O pomoc poprosił Ken'a Williamsa, jednego z założycieli i szefa Sierry, by ten dał projektowi 'oficjalne błogosławieństwo', jak i udostępnił silnik AGI (Adventure Game Interpreter, wcześniej już użyty przy King's Quest). Ken, słysząc plany Al'a, entuzjastycznie zgodził się na wszelkie warunki - i tak oto narodził się nowy bohater gier komputerowych, nieudacznik i podrywacz Larry Laffer.
Interpreter AGI pozwalał na rozgrywanie gier, które lubię nazywać 'graficzno-tekstowymi'. Dlaczego tak? Owszem, na ekranie wyświetlana była postać, wyświetlana była obecna lokacja, bohaterem można było sterować za pomocą kursorów, jednak wszystkie inne akcje były wykonywane poprzez wklepanie odpowiedniej komendy z klawiatury. Tak więc aby np. otworzyć drzwi należało na początku podejść do ww. drzwi, a następnie z palca napisać 'open doors'. I tak oto drzwiczki zostały otwarte, a my mogliśmy kontynuować przygodę. Tak było ze wszystkim - 'use button', 'take rose' czy 'climb ladder'. Młodym graczom zapewne może się to wydać niezwykle egzotyczne, eh? :) Cóż, kiedyś czasy były inne. Wydawałoby się, że z taką niekonwencjonalną otoczką (erotyka, 'wyrafinowane' żarty) mamy murowany hit? Prawie, gdyż z początku gra wywołała ogólne NIEzainteresowanie. Głównie przez recenzentów (wiele pism wycofało się z recenzowania tak kontrowersyjnego produktu) oraz same sklepy (gra nie była tak łatwo dostępna - zazwyczaj ukryta gdzieś na zapleczu, lub pod ladą sprzedawcy). Nietrudno się domyśleć, iż księgowi Sierry początkowo nie byli zbyt rozradowani wynikami sprzedaży. Jednak od gracza do gracza, powolutku i pomalutku, zaczęła się formować darmowa reklama w postaci opinii innych - a to w gadce wśród znajomych, a to po wpisach na BBSach, o humorystycznej, erotycznej przygodówce - z miesiąca na miesiąc sprzedaż zaczęła rosnąć i rosnąć, aż do punktu, w którym firma Sierra wiedziała - mamy nowego bohatera, majstrujemy sequele! I tak oto powstało 5 kolejnych części przygód fajtłapowatego podrywacza (tak, łącznie ich było 6, mimo, że ostatnia, 'kanoniczna', nosi numerek 7 - czwarta była w produkcji, jednak nigdy jej nie ukończono. Al dla jaj pominął zupełnie czwarty numerek, i do nazwy kolejnej, kompletnej części, dołączył numer piąty). A jeżeli dodamy do tego kilkanaście mniejszych gierek, remake VGA pierwszej części z 1991 roku, jak i dwie zupełnie nieudane próby przeniesienia Larry'ego w 3D (Magna Cum Laude oraz Box Office Bust, z czego ten ostatni jest jedną z NAJgorzej ocenianych gier w historii branży) to uzbiera nam się całkiem pokaźna kolekcja.
Tak czy siak - po premierze Leisure Suit Larry: Box Office Bust (w 2009, jakby co - Al Lowe w ogóle nie maczał palców w tych grach, zresztą nawet nie występował w nich Larry Laffer, tylko jego kuzyn), wszyscy zgodnie i chórem stwierdzili - to już koniec Larry'ego. Smutna śmierć jak na jedną z legend przygodówkowych, tak haniebnie pójść w piach, czyż nie? Widać staruszek Lowe miał już dość patrzenia na cyrki, jakie odwalają nowi prawni posiadacze marki Leisure Suit Larry, i postanowił po raz kolejny wziąć sprawy w swoje ręce. Kickstarter i fani, tego było mu potrzeba. Oraz pieniędzy. Niemałych pieniędzy. Ale się udało - a poszło nawet o wiele lepiej, niż początkowo przypuszczano. Celem było 500 tysięcy dolarów, a uzbierano ponad 655 tysięcy. To się dopiero nazywa dedykowany fanbase! Sam Lowe także zachował się niezwykle ładnie, i stwierdził, że nadwyżka mamony nie zostanie roztwoniona na nie wiadomo co - dodatkowy content do tworzonego remake'u pierwszej części, a co! I jak zapowiedział, tak dostaliśmy. 27 czerwca na Steamie pojawił się kompletny remake HD pierwszej części przygód Larry'ego - Leisure Suit Larry in the Land of the Lounge Lizards: Reloaded (uff, spróbujcie tą nazwę wypowiedzieć szybko trzy razy!).
Pierwsze co rzuci się w oczy - naturalnie, grafika:
(znajdź 10 różnic między screenami)
Za oprawę graficzną artystom należą się niemałe brawa - niemalże perfekcyjnie przeniesiono realia z roku 1987/1991 we współczesność. Naprawdę świetne uczucie zobaczyć znane i klasyczne miejscówki w przepięknej palecie barw nocnego miasta, które nigdy nie śpi. Wszystko jest tu obecne - kasyno, bar Lefty'ego, sklepik, ale już w 24-bitowej palecie kolorów i wysokiej rozdzielczości. Warto także zwrócić uwagę na wszelkie detale, które dopełniają lokacje - od plakatów i znaków, kończąc na wszelakich napisach na murach. Dodatkowo niezwykle podoba mi się fakt, że Larry swoją delikatną kreskówkowością w stylu świetnie wybija się z reszty tłumu (pozostałe postacie są narysowane w mniej bajkowy sposób - jednak także nie realistyczny do przesady), dając do zrozumienia, że zarówno nie będzie to gra całkiem serio, a głównego bohatera cechować będzie pewna ciamajdowatość. A, i nie zapominajmy także o pięknych białogłowach, z którymi przyjdzie nam zamieniać słówko (jest tu takowych sztuk cztery, ale o tym więcej za chwilę) - ich zbliżeniowe portrety także są wykonane jak najbardziej profesjonalnie i aż miło popatrzeć na takie śliczne (i ślicznie narysowane) panie. Jedynym, minimalnym minusem, jaki mam do oprawy graficznej jest drobna niekonsystencja stylu artystycznego. Niektóre lokacje bowiem są narysowane w bardziej kreskówkowym i swobodnym stylu architektonicznym, nie mającym za wiele wspólnego z idealnymi liniami świata rzeczywistego - zaś inne są perfekcyjnie proste i harmoniczne, niczym zdjęcia prawdziwych miejscówek. Nie będzie to jednak zauważalne dla zwykłego gracza i w ogóle to nie przeszkadza w odbiorze gry, zatem sama oprawa graficzna jest jak najbardziej na spory plus. Jeżeli zaś chodzi o animacje - mam już nieco mieszane uczucia. Z jednej strony są wykonane (od strony artystycznej) naprawdę miodnie, podlane dodatkowo radosnym slap-stickiem, jednak nieco kuleją od strony technicznej. Większość animacji (tak, większość, a nie wszystkie - ot ciekawostka) nie odgrywa się zbyt płynnie. Problem leży w ilości klatek pomiędzy ujęciami kluczowymi, tzw. in-between frames, np. postacie nagle przechodzą z jednej pozy do drugiej, przez co straszliwie cierpi płynność odtwarzanej animacji. Może wynika to z faktu, że zabrakło pieniędzy, może to pokłon w stronę starych czasów (kiedy, z powodu limitów technologicznych, animacje tak musiały być odtwarzane), naprawdę nie wiem. Dodatkowo niektóre obiekty w ogóle nie są animowane, np. taka taksówka, z której korzystać będziemy do podróży między lokacjami - nie kręcą się jej nawet koła! Szkoda, wielka szkoda, gdyż takie małe detale nieco psują odbiór całości - jednak muszę stwierdzić, że ogólnie oprawa wizualna to spory plus nowej-starej części przygód Larry'ego.
Złego słowa także wcale a wcale nie można powiedzieć o oprawie audio. Przez całą przygodę przygrywać nam będzie delikatny jazz, który świetnie komponuje się z odwiedzanymi miejscami (wszak współczesne miasto, do tego nocną porą, czegóż chcieć więcej?). A jak jesteśmy przy temacie muzyki - niezwykle spodobał mi się mały i bardzo sympatyczny detal. Otóż przy uruchomieniu gry przez kilka pierwszych sekund przygrywać nam będzie oryginalny, chiptune'owy motyw przewodni gry, następnie przejdzie na jazzowy remake. Nie wiem jak wy, ale mi naprawdę się podobają takie nawiązania do oryginału! Z innych atrakcji można wymienić w pełni dubbingowane dialogi. Każda postać z którą będziemy konwersować przemówi ludzkim głosem, dodatkowo zaś w przygodzie towarzyszyć nam będzie narrator, pełniący rolę kumpla-komentatora - ot czasami coś podpowie, ostrzeże czy nawet zaśmieje się z poczynań Larry'ego (często efektywnie burząc czwartą ścianę). Kolejny ukłon w stronę nie tyle gier z Larry'm, co w ogóle klasycznych przygodówek Sierry - jak wiecie (albo i nie) w wielu produkcjach istniał takowy "narrator", który często i ochoczo komentował wydarzenia dziejące się na ekranie (czy to w formie samego tekstu, czy też z głosem - ktokolwiek pamięta komentarze z King's Quest V, zwłaszcza na ekranach śmierci postaci?)
(starzy wyjadacze z pewnością wiedzą czym skończy się próba użycia kibelka)
Ok, wykład z historii mamy już za sobą, pierdolamento o oprawie audiowizualnej także. Stali bywalce tego bloga jednak wiedzą, że omówiłem na łamach tego bloga kilka przygodówek i (przynajmniej dla mnie) co w nich jest najważniejsze - scenariusz i klasa zagadek. Zacznijmy od tego pierwszego - nic się nie zmieniło od 1987. Nadal jesteśmy Larry'm, przybywamy do Lost Wages, mając tylko kilkanaście dolarów w portfelu, i szukamy tej jedynej, wielkiej miłości (i okazji do zaliczenia gratis). Cieszy mnie jednak fakt, że, w sensie grywalnościowym, elementy, które popychają fabułę do przodu, zostały przystosowane do dzisiejszych czasów. Przede wszystkim - interfejs. Mamy tutaj do czynienia z systemem sterowania podobnym do tego z klasycznych przygodówek Sierry. Belka u góry, z możliwymi akcjami, te można zmieniać za pomocą prawego klawisza myszki (lub też rolki), ew. nacisnąć lewy klawisz myszki i przytrzymać, aby wywołać małe menu kontekstowe. Wśród nich są takie jak chodzenie, oglądanie obiektów, używanie/zabieranie tychże, rozpoczynanie konwersacji, ale także - sprawdzanie ...smaku danego obiektu/miejscówki oraz ikonka rozporka. Dwa ostatnie zachowania zostały dodane jedynie do celów komediowych, gdyż normalnie nigdzie się nie przydają (poza rozporkiem, którego można użyć w jednym miejscu, aby zdobyć Steamowe osiągnięcie) - ale mimo wszystko warto ich używać, ot chociażby dla usłyszenia kolejnego, niewybrednego komentarza narratora, tudzież reakcji napotkanych postaci (zwłaszcza ikona rozporka... tak, chodzi o TO skojarzenie!) Klasyka jednak pozostaje klasyką, a niektóre rzeczy - niezmienne, jak widać. Jeżeli zaś chodzi o małe udoskonalenia gameplay'owe - jeżeli grał(e/a)ś w oryginał, lub remake z 1991, to wiesz, że pieniądze odgrywają tutaj znaczącą rolę. Za taksówkę, która stanowi jedyny transport między lokacjami, należy płacić. Za drinki w barze należy płacić. Za prezenty dla jednej z panien należy płacić - a pamiętajcie, że zaczynacie grę z 90 dolarami! Prędzej czy później trzeba będzie zdobyć nieco więcej. A te można zdobyć na automatach z jednorękim bandytą, tudzież grą w blackjacka (kasynowa wersja gry w oczko). Fakt, nadal to spowalnia rozwój fabuły, jak i sztucznie wydłuża czas gameplay'u, ale tutaj przynajmniej automaty do gry możemy spotkać we wszelkich lokacjach, w których wymagane będzie sypnięcie groszem (nawet w kaplicy!), a nie tak jak kiedyś - tylko w kasynie. Może nadal jest to upierdliwe - ale chociaż rozwiązano to całkiem z klasą. Jeszcze lepiej rozwiązano kwestię śmierci postaci. Starzy gracze zapewne pamiętają jak wkurzającym momentem był nagły i nieoczekiwany zgon głównego bohatera w przygodówkach Sierry - wtedy zaczynamy od początku, tudzież wczytujemy poprzedniego save'a, tracąc pewną część postępu. Tutaj owszem, istnieją miejsca, w których Larry może zginąć (zazwyczaj w prześmiewczy sposób), jednak po odegraniu sekwencji zgou postać wraca cała i zdrowa do miejsca, w którym zdarzył się wypadek - jak gdyby nic. Tak więc nie trzeba już maniakalnie zapisywać gry co 5 minut, mając przed oczami widmo utraty cennego postępu w grze. Szkoda tylko, ze animacja na 'gejm ołwer' zawsze jest taka sama - ale nie ma problemu, po pierwszym razie można spokojnie ją pominąć.
(i z takimi paniami przyjdzie nam rozmawiać)
Jeżeli zaś chodzi o zagadki - śmiało można poklepać Al'a po plecach i postawić mu piwo, bo widać, że chłop dobrze kombinował - przynajmniej pod względem, erm, remake'owym. Otóż co niektóre postawione problemy są takie same jak w oryginale, jednak całość nie jest kalką 1:1 z 1987/1991 roku. Całe mnóstwo zagadek tutaj rozciągnięto na kilkanaście przedmiotów więcej, zaś niektóre ciutkę skomplikowano - wszystko to w celu rozwinięcia grę, by trwała możliwie jak najdłużej, bez żadnego zbędnego (i wkurzającego) pompowania czasu rozgrywki (ot chociażby - pijaczek na początku, w barze Lefty'ego, nie da róży Larry'emu, jak w oryginale, ale swoją podstawkę pod piwo. Co z nią zrobić? Oj, domyślicie się). Jeżeli grałeś w poprzednie wersje - spokojnie sobie poradzisz. Jeżeli nie grałeś - też jakiś wielkich problemów nie powinieneś mieć, wystarczy jedynie umiejętne kojarzenie faktów, słuchanie narratora, jak i oglądanie wszelkich przedmiotów. Jak miałeś w przeszłości kontakt z przygodówkami i nie boisz się logicznego myślenia - spokojnie sobie poradzisz z Larry'm i jego problemami, i to bez zaglądania do jakiegoś poradnika. Całość została gratisowo przyozdobiona czwartą kobietą, o której względy może zabiegać Larry. Otóż Al, jeszcze w czasie zbiórki, obiecał, że dołoży więcej contentu, jeżeli ilość zielonych przekroczy 650 tysięcy dolców. I tak też się stało - premiera została odłożona na później, ale Lowe obietnicy dotrzymał - w oryginale mieliśmy trzy dziewoje (Fawn, Faith oraz Eve), tutaj dodatkowo zahaczymy także o piękną panią nurek o imieniu Jasmine. Można to potraktować jako taki bonusowy quest w trakcie przygody - gdyż parę przedmiotów z jej otoczenia będzie potrzebnych do szczęśliwego zakończenia rozgrywki. Nie ma zatem mowy, że LSLitLotLL: R (matko, ale skrót) to jedynie rehash starych pomysłów - znalazło się tu miejsce na całkiem sporo nowego contentu!
A teraz coś, na co czekają wszelcy czytelnicy, gotowi mnie obsmarować błotem - pogadajmy o humorze. Sądząc z opinii i recenzji innych - najbardziej kontrowersyjny punkt całości. Jednym się niezwykle podobało, inni zaś epicko wykrzywiali gębę na niego. Jak jest według mnie? Cóż, zacznijmy od tego, że jestem prawie-starym koniem, który niegdyś zaliczył wszystkie poprzednie części Larry'ego (ale ciiii, nie mówcie mamie w jakie gry się grywało wieczorami), więc dobrze wiem, że taki sucharowy humor jest, jakby nie patrzeć, jednym z kluczowych elementów serii. To właśnie wybitnie nieudolne próby wyrywania kobiet przez Larry'ego, jego denne teksty podrywu, erotyczne skojarzenia i żarty, tudzież reakcje pań na ww. rzeczy stanowią główną atrakcję humorystyczną. Wiem, nie do każdego to może przemawiać, gdyż to taki typ humoru, w którym ręka ląduje na czole, a ty mówisz z uśmiechem 'ja pierdolę...'. Większość tekstów wpasowuje się w archetyp 'takie denne, że aż śmieszne' - i właśnie jak dla mnie to stanowi główną atrakcję stylu dowcipu, przedstawionego w Reloaded. Taki powrót, pod względem dialogów i żartów, do 'tamtych' lat, miły ukłon w stronę graczy-fanów-weteranów, powiedziałbym. Nie próbowano tutaj stworzyć na siłę nic nowego, po prostu Al Lowe w swojej starej formie. Posłuchajcie sobie ot chociażby komika, który występuje w kasynie na scenie - większość jego żartów jest tak niezwykle okropna, że aż wywołuje uśmiech na twarzy. Choć jednego nie mogę zarzucić - co niektóre odzywki narratora faktycznie mogą rozbawić i ludzi, do których wyżej wymieniony humor może nie przemawiać. Dodatkowo wrzucono tutaj całe mnóstwo nawiązań do Sierry i jej pracowników, jak i produktów (wzmianka jest m.in. o 'przyjaciółce, Roberts', dodatkowo używając telefonu można zadzwonić na ...infolinię/hint desk Sierry), co stanowić będzie nie lada gratkę dla starych fanów. Jak dla mnie humor jest specyficzny i powiedziałbym - bardzo Larrowaty. I jak dla mnie to jest plusem całości, choć tak, wiem, że innym (zwłaszcza tym, którzy za bardzo nie mieli kontaktu z poprzednimi częściami) może się nie spodobać. Tak więc dziś, drogie dzieci, nauczyliśmy się szanować opinię innych.
Cholercia, tak ciągle słodzę i same ochy i achy wypisuję o nowym-starym Larry'm, że aż co niektórzy zaraz mnie się zapytają ile Al odpalił mi ze zbiórki kickstarterowej. Spokojnie, nie odpalił nic, a jako że jestem polakiem, tak też w każdej rzeczy znajdę detale, które będą wywoływać u mnie ostry ból dupy. W przypadku Reloaded takim elementem jest długość rozgrywki. Nie będę was czarował - swoją przygodę zakończyłem w 3 godziny. Kolejne 50 minut spędziłem na wczytywaniu poprzednich save'ów i zdobywaniu możliwych osiągnięć, które ominąłem (tak, przyznaję, taka achievement whore ze mnie. Nawiasem mówiąc - samych osiągnięć jest 40). Że przepraszam, co? Rozumiem, że to tytuł kickstarterowy, ograniczony budżet, Lowe starał się jak mógł z dodatkowym contentem - ale i tak jednak jest deczko biednie. Fakt, mogłem ten czas o wiele bardziej wydłużyć, poprzez dokładne szperanie po każdej lokacji - ale bez przesady, panowie, i tak większość rzeczy obejrzałem, obgadałem tudzież, erm, posmakowałem. Biorąc pod uwagę fakt, że cena nie należy do najtańszych (normalnie gra kosztuje 14 euro), takież mam naprawdę spore zażalenia co do długości rozgrywki. Zwłaszcza, że takie starsze Deponie czy inne Monkey Islandy oferują więcej (za mniej). Ale ok, ok, ciut niesprawiedliwie porównywać produkcje wielkich studiów z kickstarterową zbiórką, eh?
Nowy-stary Larry kojarzy mi się z wszystkimi miłymi chwilami w życiu - szybko się kończą. Naprawdę bawiłem się niezgorzej ze starym podrywaczem w Lost Wages - a tu nagle pyk i koniec. Czy mimo wszystko warto? Ano warto, warto! Zwłaszcza gdy grałeś w poprzednie części przygód Larry'ego, a nie masz dość cierpliwości do siedzenia nad remake'iem VGA z 1991 roku. Gierka dostarczy ci kilkanaście wesołych momentów, dodatkowo okraszonych fajnie narysowanymi tłami i zgrabną oprawą dźwiękową. Ale broń cię panie Boże wydawać na to pełnej kwoty, tj. tych nieszczęsnych 14 euro. Po prostu się nie opłaca. Poczekaj na jakąś obniżkę i dopiero wtedy zaatakuj. Ogólnie rzecz biorąc - ogromnej rewelacji nie ma, ale przynajmniej cieszę się, że powrócił klasyczny bohater, i to w nie najgorszym stylu. Mam tylko nadzieję, że to nie jednorazowy wybryk, i że Reloaded otworzył furtkę kolejnym, o wiele dłuższym przygodom 40-letniego podrywacza, gdyż te chętnie bym zobaczył w niedalekiej przyszłości.
"to taki typ humoru, w którym ręka ląduje na czole, a ty mówisz z uśmiechem 'ja pierdolę...'"
OdpowiedzUsuńO, dobrze powiedziane.
To co w Larrym wywołuje uśmiech w większości "śmiertelnie poważnych" gier wywołuje zażenowanie.
na początku tekstu jest błąd: "rządzę skrobnięcia" :)
OdpowiedzUsuńAj, faktycznie! Dzięki za zwrócenie uwagi. ;)
UsuńŚwietny tekst ;-) Tak apropo, to chyba już niedługo wychodzi zremasterowane Baldur's Gate 2?
OdpowiedzUsuń