Dostępna TYLKO na: NES (z adapterem)/Famicom/Pegazus (lub dowolna inna podróbka)
Dla tych, którzy nie są za bardzo w temacie, tytuł tego wpisu może brzmieć jak jakiś bardzo ponury żart. Otóż nie - wszystko, co tu wyczytacie, to najprawdziwsza prawda. Jesteście gotowi na najfajniejszą najdziwniejszą podróż swojego życia?
Final Fantasy VII. Rany, cóż mogę powiedzieć o tej grze, co nie zostało już powiedziane tysiące, jak nie miliony, razy? Jedna z najlepiej ocenianych produkcji w historii przemysłu gierkowego, a także jeden z najbardziej (jak nie najbardziej) obdyskutowywanych tytułów - czy zasługiwał na wszelkie wysokie noty, pochwały i plusy, czy też nie. Gra ma tylu zwolenników, co przeciwników, a jakiś remake w HD (nie, panie SquareEnix, podciągnięcie starej oprawy do 16:9, że aż pikselowata brzydota bije z ekranu, to nie remake HD, siadaj pan, pała, proszę jutro przyjść z rodzicami) nadal pozostaje wilgotnym snem najbardziej zatwardziałych fanów. Jak jest w moim przypadku? Mmm, plasuję się gdzieś na środku stawki - broń Boże nie nazwałbym FFVII 'najlepszą grą, która kiedykolwiek wyszła!!!!11'. Ba, nawet nie wiem, czy według mnie jest to najlepsza część sagi FF. Ale jednego nie mogę gierce zarzucić - to naprawdę solidny tytuł, który wywarł na mnie ogromne wrażenie, kiedy pierwszy raz w niego zagrałem (wtedy jeszcze jako mały karypel, i to na szaraku kumpla), długi i bardzo ciekawy - jedna z lepszych gier, jakie PlejStejszyn Jeden miał do zaoferowania. Ale dość o FF, gdyż to gra, o której (mam nadzieję) każdy, przynajmniej, słyszał i ją kojarzy (a jeżeli nie - won na Wikipedię i odrobić zadanie domowe). Zajmijmy się teraz innym zagadnieniem...
...konkretniej to chińskimi piratami. A tutaj mamy sporo do powiedzenia, nieprawdaż? Wszak chińskie podróbki japońskiej konsoli NES (zwanej w landach kwitnącej wiśni 'Famicom'), znane w naszym nadwiślańskim kraju, jako 'Pegazusy', były do nie tak dawna na porządku dziennym. Podobnie jak legendarne już żółte dyskietki, z wybitnie dziwnymi artworkami na naklejkach, zazwyczaj posiadające w pamięci ROM zupełnie inne gry, niż te, które widniały na owej etykiecie. A to wszystko zasługa wyżej wymienionych jegomościów z Państwa Środka - ach, to były czasy! Rzecz jednak o to, że nie tylko 'Super Boje', czy inne 'Terminatory', były najwspanialszą dalekowschodnią myślą technologiczną - ci 'zdolniejsi' chińscy/tajwańscy programiści dodatkowo popełnili kilka konwersji głośnych tytułów na 8/16-bitowe konsole, jak i dzieła własne. Dwoma najbardziej znanymi koncernami, które zajmowały się owym biznesem, był Sachen oraz Waixing. Oczywiście zdolniejsi w cudzysłowie, gdyż należy wspomnieć, że większość takowych produkcji ssała psie jajca, przymierzając się także do jajec bawolich. Mnóstwo błędów, tragiczna muzyka, marna (lub zerowa) grywalność - to były największe zarzuty co do zacnych, dalekowschodnich produkcji. Oczywiście, zdarzały się miłe wyjątki, takie jak Alladin 4 czy Earthworm Jim 2, jednak w większości przypadków marność nad marnościami wprost biła z ekranu - Somari, Pokemon Red/Gold (NES), Sonic Adventure 8, Harry Potter (NES), Mario Lottery, Chrono Trigger (NES) - to chyba najlepsze przykłady wybujałej wyobraźni (jak i bardzo słabego programowania) chińskich producentów. Seria Final Fantasy także została przez nich zauważona. Na tym polu nasi dalekowschodni bracia już raz zaszaleli, tworząc całkiem przyzwoity (biorąc pod uwagę 8-bitowe ograniczenia konsoli) port Final Fantasy IV na Famicoma, w dodatku na 3 osobnych 'dyskietkach' (tak, multikartridżowa gra, rany!!). Ale dzisiaj skupimy się na podobnym porcie, jednak siódmej części Finałowej Fantazji, który potrzebował jedynie jednego kartridża.
(zdjęcie dla tych, którzy nadal twierdzą, że robię sobie jaja)
Uff, tak, powiedzmy sobie to jeszcze raz - Final Fantasy VII na kartridżu NESowym/Famicomowym. 3-płytowa gra (4-płytowa dla posiadaczy wersji na kompa) na mikroskopijnej pamięci ROM. Jebitnie długa gra, śmigająca na Pegazusie. Brzmi to jak próba przepchnięcia wieloryba, o wyjątkowo tłustym zadzie, przez ucho igielne. Najwidoczniej dla przedstawicieli żółtej rasy nie istnieje słowo 'niemożliwe', i w 2005 roku światło dzienne ujrzał FFVII dla Famicoma. O ja ciem pieprzem. Od czego tu zacząć...
Może od fabuły? Nie, nie będę tu streszczał historii FFVII, gdyż wpis ten rozrósł by się do monstrualnych rozmiarów. Chińczykom jednak udało się dość wiernie przenieść 3-płytową fabułę na kości krzemowe kartridża, gdyż każda kluczowa scena z oryginału została przeniesiona w 8-bitowy wymiar, w dodatku z tymi samymi/podobnymi kwestiami, wygłaszanymi przez bohaterów. Fakt, filmików FMV już nie skonwertowano na potrzeby Famicoma (np. w postaci cutscen), jednak najważniejsze fragmenty historii już obejrzymy w zacnym, rozpikselizowanym dwuwymiarze (ok, powiedzmy, że prawie wszystkie, o tym za moment). O ile fabuła otrzymała odpowiednią dawkę uwagi, tak niestety co niektóre elementy oryginału już nie - z niewyjaśnionych przyczyn (czas? Brak miejsca? Brak zdolności?) z 'portu' wyleciały dodatkowe postacie (tj. Vincent i Yuffie) czy lokacje, takie jak Mt. Nibel oraz Fort Condor (z tego względu gierka po wydarzeniach w Northern Cave, przeskakuje od razu do finałowego starcia, omijając atak WEAPON i szukanie Huge Materia), dodatkowo dostępna ilość Materii (czarów, dla tych, którzy niewiele znają się na FFVII) także została mocno ciachnięta. Można zatem pokusić się o stwierdzenie, że praktycznie cały trzeci dysk (WEAPON/Huge Materia Quest) już niestety nie został skonwertowany do 8-bitów. Tym niemniej jednak 2 płyty 650 megabajtowe, wciśnięte na malutki kartridż Famicomowy, to i tak niezły wynik, czyż nie?
(screeny dla tych, którzy NADAL twierdzą, że robię sobie jaja)
Zaczyna już być coraz bardziej absurdalnie, czyż nie? Wspomnijmy zatem co nieco o kolejnym aspekcie produkcji - walkach. Tutaj jest dość paradoksalnie, gdyż użyty system jest zarówno ciekawy, jak i stanowi spory minus produkcji. Zapożyczono tutaj nieco zmodyfikowany motyw z Final Fantasy II na NESa/Famicoma (nie tego z SNESa!) - każda postać jest na stałe wyposażona w konkretną broń (np. ikoniczny Buster Sword dla Cloud'a), zaś tej pasek doświadczenia jest nabijany w miarę fizycznego atakowania przeciwników - kiedy tenże pasek się zapełni, broń możemy za darmo ulepszyć w sklepiku z mieczem w szyldzie. Podobnie ma się sprawa z materią, tyle że tą akurat można spokojnie samemu przypisywać do danej postaci. Samych Materii jest niewiele (Bolt, Wind, Rock czy Holy, które stanowi połączenie białej i leczniczej magii), jednak jedna Materia posiada w zanadrzu kilka czarów (do atakowania jednego, jak i wszystkich przeciwników, ew. supportowa), zaś te są odblokowywane w miarę wypełniania pasków doświadczeń zaklęć obecnie dostępnych (reszta j.w. - wchodzimy do sklepiku, zajmującego się magią, i ulepszamy dany czar Materii). Jeżeli zaś chodzi o używalne przedmioty, jak i resztę ekwipunku (hełmy, akcesoria, zbroje), to jest tutaj jak najbardziej standardowo - te kupujemy w odpowiednich placówkach, lub znajdujemy w skrzyniach, rozrzuconych po świecie. Wszystko brzmi pięknie, ale musi być haczyk, gdyż wspomniałem o jakimś minusie, hmm? Owszem, ten tkwi w samych walkach - postacie, zwłaszcza na początku gry, zadają straszliwie małe obrażenia napotkanym wrogom (magia zdaje się pomagać, ale niewiele lepiej). Przez ten mankament niektóre batalie (4 i więcej przeciwników) dłużą się w nieskończoność - dacie wiarę, że walka ze ZWYKŁYM przeciwnikiem może trwać i 10 minut? Co gorsza - mikroskopijne obrażenia przy, powiedzmy, 6 czy 8 przeciwnikach, nie wróżą nic dobrego. Mimo, że także i wrogowie nie atakują za mocno, jednak przy tak wolnym tempie rozgrywki, mogą cię zaciupciać, gdyż 6 słabych ciosów podczas tury składa się na jeden solidny - a tak długo nie pociągniesz. Na nasze szczęście programiści się zlitowali nad graczami - po zdobyciu następnego poziomu postać jest uleczana, a magia - odnawiana (bo o tym nie wspomniałem - nie ma tutaj many, czy jakiegoś generycznego MP, każdy czar ma swoją ilość używań [coś jak PP w Pokemonach], która, gdy spadnie do zera, nie pozwoli na używanie danego zaklęcia), a akurat samo levelowanie nie stanowi jakiegoś wielkiego problemu, przez np. ogromne wymagania co do punktów doświadczenia postaci. Nie zmienia to jednak faktu, że walki są strasznie męczące i uciążliwe, a, oh ironio, są niezwykle potrzebne, by levelować i podbijać staty. Bez jakiegoś Turbo Buttona, czy innego delimitera prędkości, to nawet do gry nie podchodź.
(filmik, dla tych, którzy NADAL twierdzą, że robię sobie jaja)
Słówko można wspomnieć o grafice czy muzyce - szału tu nie ma, gdyż wszystkie assety zostały zapożyczone z Final Fantasy II oraz III. Mówię tutaj zarówno o 'bloczkach' na poszczególnych mapach/lokacjach, jak i wyglądzie przeciwników (co ciekawe - ten jest dość, hm, losowy. Dla przykładu - podczas wspinaczki po kablu, w celu dostania się na Upper Plate, do Shinra Tower, spotkać można ...Krakeny. No comments here). Dodatkowo nie wspomnę też nic o pewnych dziwnościach w wyglądzie samych postaci (Barret jest biały, a Tifa ma niebieskie włosy - fani w grobach będą się przewracać). Z muzyką jest podobnie - wszystkie kompozycje są żywcem wyjęte z FFII/III, tyle że w tym wydaniu są nieco spowolnione (oh ironio). Tak więc, jak widać, programiści mogli się w całości skupić na kodzie, nie zawracając sobie dupy zbędnymi bajerami, jak własne grafiki czy muzyczki. :)
Nie powiem, kiedy pierwszy raz mój wierny emulator odpalił rom powyższej produkcji, zaśmiałem się wniebogłosy. A mimo to oderwałem się dopiero po godzinie grania - paradoksalnie rzecz ujmując to właśnie ciekawość najbardziej trzyma przy produkcji. Ciekawość, objawiająca się chęcią ujrzenia, jak dana cutscena/lokacja/postać wygląda w 8-bitowej wersji FFVII. Pomimo wszystkich wymienionych wad, powyższą produkcję niezmiernie polecam wszelkim fanom oryginału. Ot chociażby żeby się pośmiali na widok upchniętego w mały rom 3-cedekowego epika. Ciekawe, czy chińscy programiści porwaliby się na port jakiejś nowszej gierki - Duke Nukem Forever, Call of Duty czy Dark Souls w wersji na NESa? Niezmiernie chciałbym to zobaczyć - a że widziałem już 8-bitowe FFVII, takież nic mnie już nie zdziwi.
Ciekawy mod, czytałem o nim kiedyś w PE. Ale nigdy nie miałem odwagi, by go sprawdzić. Niemniej - jestem pod ogromnym wrażeniem pracy, jaką wykonali skośnoocy koledzy. To co, może teraz czas na Skyrim?
OdpowiedzUsuń