czwartek, 24 października 2013

50 - Maraton polskich gier: DOS

Lata wydań: najróżniejsze (1990-1998)

Dość tego. W przeciągu ostatnich miesięcy na tym blogu głównie pojawiały się wpisy o wszelkich starszych produkcjach, ale zagranicznych - czas z tym skończyć! Wywal GTA V przez okno, Pokemony spuść w klozecie a jakimś The Last of Us, czy innymi Beyond: Two Souls, napal w piecu. Nie będzie nam byle obcokrajowiec pluł nam w twarz! Poland Masterrace! Polacy nie gęsi, a swoje gry mają! Wyklęęęęty powstań ludu zieeeeeeemi...!

Dobra, pomijając już te wszelkie żarty i inne postawy patriotyczne (czuć, że 11 listopada już wkrótce, nieprawdaż?) - zapraszam na coś, na co wiele osób mnie nakłaniało. Mały maraton tylko i wyłącznie polskich, starszych produkcji, z opisem wszelkich odczuć z nimi związanych. Przy czym produkcji przeróżnych - nie tylko znanych i lubianych, ale nawet i tych ...powiedzmy mniej udanych, ale z jednym wymogiem: aby nam się tutaj nic nie rozjechało, to ograniczę się wyłącznie do tytułów pecetowych, z ery DOSa. Będzie o tyle wesoło, gdyż co niektórych nie będę za dobrze znał (poza kojarzeniem z nazwy), a dodatkowo wszystkie z nich będą odpalane w swej, erm, 'dziewiczej formie'. Tak, to właśnie mała cecha, która odróżni ten maraton od wszelkich innych - nie będę używał żadnych DosBoxów, maszyn wirtualnych, wersji z GOGa, czy jakichkolwiek cudów na kiju. Nic z takich ułatwień i cheatów - wszystkie gry będą odpalane na autentycznym starym kompie, z DOSem 7.0 na pokładzie: 


To powinno pokazać, zwłaszcza młodszym czytelnikom, jak straszne męki (czasami, nie zawsze) trzeba było przechodzić, przy uruchamianiu co niektórych gier. ;) Oldschool pełną gębą, rzekłbym.  A, byłbym zapomniał - jedna sprawa. Wybaczcie niezmiernie za jakość, powiedziałbym, 'screenów' (które najnormalniej w świecie są fotografiami) - ale jedyny (dobry) program, jaki znam, do robienia screenshotów w systemie DOS (Snarf), nie za bardzo chciał działać z żadną z opisanych poniżej gier. No ale nic - maszyna odpalona, płyty i dyskietki z grami przygotowane, nie pozostaje nic, jak tylko rozpocząć nasze tournée! A czy jest lepszy sposób otwarcia takiego wiekopomnego wydarzenia, niż prezentacja przygodówki? W dodatku w zupełnie odjechanych wiejskich klimatach? Panie i Panowie - przed wami Sołtys, od chłopaków z LK Avalon!


Co mogę więcej powiedzieć - what you see is what you get. :) W tej przygodówce, rozgrywającej się (nawiasem mówiąc) w pięknej wsi o nazwie Wąchock, przyjdzie nam animować tamtejszego sołtysa, który ma nie lada kłopot - musi on odszukać zbiegłego narzeczonego swojej córki (która jest osobą niezwykle brutalnej urody, ale mniejsza o to). Nie będzie to łatwe zadanie, gdyż na szefa wiejskiego czeka zbieranie przedmiotów i rozwiązywanie zagadek na ponad 16 lokacjach, wliczając to parafię proboszcza, miejscowe pola czy chatkę babuni, wszystkie oczywiście stylizowane na typowo wiejskie klimaty. Co jednak cechuje ten tytuł - absurdalnie pokręcony humor. Najlepszym przykładem jest mysz w chatce wspomnianej emerytki - ta się skarży, że gryzoń strasznie piszczy (tak a pro po - myszka wydaje z siebie dźwięki 'π π π π' :))). Co możemy na to poradzić? Użyć na myszy oliwiarki. W innej lokacji dosłownie musimy rozwinąć asfalt (przy użyciu korby). Przygotujcie się zatem na całe mnóstwo facepalmowania, z radosnym kwiczeniem w tle. A całość dodatkowo jest podlana sympatyczną (choć wybitnie VGA-owatą) otoczką graficzną, z wieloma zabawnymi detalami w tle. Czyżby niedoceniony klasyk przygodówkowy? Może i byłby, lecz długość rozgrywki pozostawia wiele do życzenia, a dodatkowo gra ma bardzo denerwujący system zapisu gry (działający na zasadzie podania imienia na samym początku zabawy - to służy do utworzenia pliku zapisu, który jest aktualizowany przy przejściu do każdej kolejnej lokacji), a jakby tego było mało - gra jest straszliwie zabugowana. Sołtys potrafi BARDZO często wysypać się przy przejściu do kolejnej lokacji, a co gorsza - wtedy zapis nie powiedzie się, i innymi słowy, stracisz cały postęp kilku poprzednich minut gry. Najgorszy jest jednak fakt, że nie zostało to poprawione nawet w wersji CD, która została wydana jakiś czas później po oryginale dyskietkowym. Ojjjj, nieładnie!


Zaczęliśmy nieźle, choć błędy nieco popsuły humor. To może poprawimy go sobie kolejną produkcją, o dźwięcznej nazwie Electro Body? 


Dzieło panów z XLand. Oto pierwsza opisywana produkcja, którą wcześniej tylko kojarzyłem z nazwy, jak i paru screenów. Jakby tu ją sklasyfikować - dziecko Robocopa i Megamana, zamknięte w labiryntówce. Tutaj z kolei wcielamy się w cyborga Jacka, który przemierza przez bliżej nieokreślone poziomy, rozwalając wszystko, co nawinie mu się pod celownik. Na naszej dróżce zatem napotkamy wiele przeszkadzajek, kilka zagadek, jak i powerupów, zwiększających osiągi naszej giwery. Czyli po ludzku: dwuwymiarowy shooter, z naciskiem na eksplorację i rozwalanie, tudzież unikanie, wrogów. Ciekawostką jest fakt, że użyto tutaj cyfrowych sampli, reprezentujących dźwięki, zamiast powszechnie używanej (zwłaszcza wtedy) syntezy FM. Mała i przyjemna gierka, choć niezwykle frustrująca - po śmierci bohatera, o którą niezwykle prosto, odrodzenie następuje na samym początku poziomu (nie ma tutaj jakiś odgórnych żyć), więc lepiej przygotuj się na długi backtracking, jeżeli zestrzelono cię w jakimś odległym pomieszczeniu. Cóż, przynajmniej wrogie roboty, czy inne wyrzutnie, nie odradzają się z nami, więc tyle dobrego!


Ok, poprzygodówkowaliśmy się, postrzelaliśmy, więc może teraz pomęczymy nieco nasze szare komórki? Oto trzeci kandydat na naszej liście, Lasermania:


Jak powyższy opis wskazuje, celem gierki jest odpowiednie manipulowanie lustrami i nieodbijającymi powierzchniami, aby tak poprowadzić wiązkę lasera, by ta rozwaliła wszystkie obiekty, które autor nazywa 'kaskami'. Dokonujemy tego poprzez kontrolowanie małego spychacza, który potrafi przesuwać wyżej wspomniane lustra i nieodbijające, bliżej nieokreślone skrzynie. Innymi słowy mała alternatywa dla Sokobana, jednak (przynajmniej w moim mniemaniu) nieco bardziej trudniejsza, jako że i musimy uważać, by nie zapędzić się w kozi róg, ale także i odpowiednio poustawiać lustra, by te odpowiednio odbiły laser - a zawsze ich jest niewiele, więc co raz trzeba będzie wymaganym odpowiednie przesuwanie zestawu tych samych odbijających powierzchni, by pomyślnie ukończyć poziom. Ale na szczęście poza błędem ludzkim, nic innego nam tu nie grozi (przynajmniej na pierwszych poziomach) - spychacz jest tak dzielny, że nawet nie straszna mu wiązka lasera. Ciekawa, mała gierka, jeżeli szukasz czegoś polskiego z gier logicznych, chociaż graficznie może jest odrobinie biednie.



Co my tu mamy dalej na tapecie? Niech no tylko odpalę swój generator gier losowych... o, wyjęła mi się płyta z pełną wersją gry 'Kosmos'


Tutaj z kolei mamy do czynienia z polską odpowiedzią na Cywilizację Sid'a Meiera. Zapewne wykrzykniesz 'ale przecież on zrobił Alpha Centauri!' Owszem, to prawda, jednak tutaj Polacy byli szybsi, jako że to produkcja z 1995. ;) Cóż mamy tym razem na tapecie? Całkiem skomplikowaną grę ekonomiczno-strategiczną. Startujemy jako przedstawiciel jednej z korporacji, która staje w kosmicznym wyścigu z innymi, o kolonizację i wydobywanie surowców z odległych księżyców i planet. Naszym zadaniem jest odpowiednia kolonizacja kolejnych planet, budowanie przybytków na powierzchni tychże, trzaskanie kasy na eksploatacji surowców, wysyłanie sond i satelitów w celu odkrycia kolejnych przybytków, gotowych do kolonizowania, inwestowania w kolejne projekty badawcze, jak i utrzymywania odpowiedniego poziomu szczęśliwości kolonizatorów. W trakcie rozgrywki naprzykrzać się nam będą konkurencyjne korporacje, jak i wszelkie naturalne nieszczęścia, jak np. trzęsienia ziemi. Rozgrywka, naturalnie, toczy się w systemie turowym, więc nie ma żadnego narzuconego pośpiechu na gracza, a dodatkowym i bardzo sympatycznym detalem jest fakt, że można tu dodatkowo brać zlecenia na projekty od firm trzecich, i zarobić na tym niemałą mamonę (lub też zapłacić karę, gdy nie wywiążemy się z umowy). Na wzmiankę także zasługuje fakt, że wiele teł to tak naprawdę zwykłe zdjęcia (co prawda w low-resie, ale zawsze), które dodają nieco realizmu całości. Bardzo rozbudowana i ciekawa produkcja, jednak bez jakiejkolwiek instrukcji NAPRAWDĘ ciężko zacząć zabawę (a tej już, oczywiście, nie posiadam).


Zaczyna być coraz bardziej ciekawie, czyż nie? Weźmy zatem kolejną produkcję pod glany, o dźwięcznej nazwie Rooster.


Przyznaję szczerze - to kolejny tytuł, który wyłącznie kojarzyłem z nazwy, i faktu, że kiedyś pojawił się w jakimś czasopiśmie jako pełniak (chyba PC Games CD? Rany, kto to pamięta...). Tytuł co najmniej mnie zmylił. Nie wiedziałem czego się spodziewać. Platformówki z kogutem? Symulacji farmy? Nawet nie wiecie jak bardzo się myliłem - całość niezwykle przypomina klasycznego Alien Breed'a z Amigi. Komandos, baza zaatakowana przez oszalałe roboty, które nie przepuszczą okazji do nakopania nam do dupy, jak i widok z góry. Przygotujcie się zatem na sporo strzelania i troszkę kombinowania (z przełącznikami do drzwi) czy lawirowania po futurystycznym labiryncie. Uwaga tylko na zdrówko, które można stracić dość szybko, jeżeli nie jest się rozważnym (zwłaszcza przy wieżyczkach, które co raz wystrzeliwują salwę w naszą stronę). Dodatkowo należy wspomnieć, że co raz rozgrywkę umilają wszelakie renderowane animacje, które wyświetlają się co raz (głównie pomiędzy etapami) na ekranie - co prawda są, hmm, niezwykle oldskulowe, jednak jak na tamte czasy (zwłaszcza polskie) robiły wrażenie. Minusem jest tutaj brak mapy, jak i zbyt duże podobieństwo z AB, na czym cierpi oryginalność. Jednak nawet i dzisiaj jest to w miarę grywalny tytuł, w którego można popykać, jeżeli ma się minutkę albo dwie.


Kolejna pozycja to gra, która była dla polskich komputerów i Amig tym, czym Angry Birdsy są dla iOSów/Androidów. Naturalnie mowa o (fanfary) Franko: The Crazy Revenge! Naprawdę, jeżeli byłeś posiadaczem jakiegokolwiek z powyższych komputerów w latach 90, to istnieje ogromna szansa, że ten tytuł choć raz pojawił się na twoim dysku.


Double Dragon, Streets of Rage czy tam inny Final Fight w polskich realiach? Za sam pomysł autorom już należy się szóstka z plusem. Całość dzieje się w szarym Szczecinie - dwóch kumpli, Franko i Alex, radośnie zajmują się kulturystyką, niekoniecznie przeszkadzając innym. Wszystko jednak zmienia się, gdy podczas jednego wypadu na miasto zaczepia ich banda niejakiego Klocka, z wyżej wspomnianym na czele. Ten nie jest zbyt zadowolony na widok dwóch koksów, dlatego też postanawia rozwiązać sprawy w klasyczny sposób - po odzyskaniu przytomności Franko odkrywa, że banda Klocka zabiła jego przyjaciela. Ten stwierdza, że nie ujdzie im to na sucho, i postanawia, w najbardziej możliwie krwawy sposób, wymierzyć sprawiedliwość Klockowi i jego gangowi. I tak oto rozpoczyna się podróż Franka, przez kilkanaście szarych, ale niezwykle realistycznych, polskich blokowisk czy ulic, odpowiednio przyozdobionych śmieciami, napisami na murach, czy zupełnie niezadbanymi posesjami. To właśnie jest urok szaty graficznej - nie jest może ona jakaś wyszukano ładna, ale epicko pasująca do polskiej rzeczywistości, jako że nawet i dzisiaj sporo blokowisk wygląda podobnie (pozdrawiam z miejsca, w którym mieszkam). Dodatkowo wszelcy przeciwnicy - dresi, skini, heavymetalowcy, czy nawet funkcjonariusze ZOMO - to także widoki, które nie tak dawno temu jeszcze były codziennością na co niektórych ulicach. Ale dobra, skupiamy się na detalach, pomówmy o konkretach - czeka na nas kilkanaście poziomów, w czasie których Franko (lub też Alex, którego, o dziwo, można wybrać jako bohatera) zupełnie skatuje hordy przeciwników (naturalnie z obecną czerwoną posoką), cały czas podróżując w lewo/prawo. Pomogą mu w tym dostępne ciosy, jak standardowy kop, piącha, czy nawet kopniak z obrotu (wirujący kop?). Tytuł nawet i dzisiaj jest nieźle grywalny (jeżeli jesteś sporym przeciwnikiem takich gier, to chociaż można się pośmiać z barwnych postaci, czy jakże realistycznych teł), jednak dwa, wedle mnie, największe problemy pozostały - pierwszy to nieco słabe animacje, które dodatkowo nie są zbyt płynne. Drugi, już o wiele bardziej poważny, związany z trudnością - niezwykle łatwo tutaj można się wpędzić w kozi róg, i dać się otoczyć z obu stron przez przeciwników. Bardzo trudno jest wyjść z takiego układu, gdzie co raz przyjmujemy ciosy i stracimy całe mnóstwo energii. Choć może to nie minus, takie było założenie autorów? Wszak w prawdziwym życiu kiedy nas będą atakować ze wszystkich stron na raz, to także będziemy mieli nikłe szanse na obronę. Gierkę warto przynajmniej kojarzyć, gdyż to jeden z najbardziej cenionych i znanych tytułów lat 90. 


A my teraz zostawiamy brutalne klimaty i przechodzimy na bardziej bajkowe. I to w dodatku z naszym ulubionym lwem na czele. Tak, moi drodzy, pora na Lwa Leona!


A tutaj mamy idealny dowód na tezę, że jak Polak chce, to potrafi. W 1997 spece z Leryx Longsoft wysmażyli nam platformówkę dla najmłodszych, z sympatycznym lwem na czele. Co prawda wiele osób kojarzy go z drugiej części przygód - Zagadek Lwa Leona - jednak kreskówkowy król dżungli już wcześniej rozpoczął swoje wojaże po świecie. Mamy tutaj do czynienia z klasycznym platformerem 2D, w bajecznie kolorowej (chociaż nieco tłamszonej, przez low-res, jak i restrykcje trybu VGA) oprawie i naprawdę świetnymi animacjami postaci (typowo kreskówkowymi, co wybitnie świetnie wyszło dla całości. Tak wybitnie, że większość z nich została użyta ponownie w Zagadkach Lwa Leona). Nie jest to jednak kolejny klon Mariana czy Sonic'a, gdyż tutaj wszystko rządzi się innymi prawami - większy jest nacisk na eksplorację i rozwiązywanie zagadek, niż typowe platformerowanie (chociaż i tego jest pod dostatek). Najwięcej czasu spędzimy na używaniu przedmiotów, tudzież manipulowaniu elementami otoczenia, by otworzyć przejście dalej. W międzyczasie uprzykrzać się nam będą inne zwierzaki, które można pokonać celnym rzutem kokosem, lub wymachiwaniem maczetą - o ile to ostatnie brzmi nieco brutalnie (zwłaszcza w świetle ostatnich zamieszek stadionowych czy innych porachunków gangowych, hyh), tak w grze nie ma ani grama przemocy (nawet sceny 'śmierci' lwa utrzymane są w komediowym slapsticku), co czyniło tę pozycję niezwykle atrakcyjną dla młodszych graczy. A wszystko to w 4 odmiennych sceneriach (m.in. dżungla czy pustynia), z kilkunastoma poziomami do przejścia. Cud, miód i majonez, chociaż i tutaj muszę wtrącić swoje 3 grosze - po pierwsze sterowanie lwem może być czasami nieco trudne, zwłaszcza przy wspinaniu się po drabinkach, czy na lianie. Plus czasami odnosiłem wrażenie, że kamera jest nieco za mocno przybliżona do postaci, co bardzo utrudnia wykonywanie precyzyjnych skoków, nie wiedząc co jest pod nami. Ale pomijając te mankamenty - to naprawdę fajna, zwłaszcza dla tamtejszych polskich realiów, produkcja, która sprawiła niemałą radość wielu dzieciakom w 1997, a i nawet zadowoliła pewną rzeszę starszych graczy. Co prawda osobiście wolę część drugą (Zagadki), jednak i przy tej bawiłem się całkiem nieźle.


Na prawie-koniec (dlaczego prawie - o tym za moment) gierka, która wywołała niemały wstrząs i entuzjazm na rodzimym rynku. Lejdis end Dżentelmen - oto Pył!


Nie, proszę pana, gra nie jest symulatorem odkurzacza. :) Tak naprawdę mamy tutaj do czynienia z FPSem z dość rozbudowaną fabułą. Całość traktuje o dalekiej przyszłości i losach kawalerzysty, który postanawia przejść na nieco mniej legalną stronę prawa, będąc wkurzonym na wszech władające Imperium, co powoduje, że ląduje on na pustynnym księżycu, zwanym Areną. Jest to miejsce, na które wspomniane Imperium wysyłało wszelkich niewygodnych ludzi, pragnących toczyć między sobą wojny. Całość jednak wymknęła się spod kontroli, jako że nawet i na piaszczystej Arenie wrogie strony zaczęły się radośnie naparzać między sobą. Tak ostro, że wystarczyły dwa pokolenia, aby zupełnie wyrżnąć się nawzajem. Przez to Arena stała się niezwykle atrakcyjnym, z punktu widzenia przemytników i poszukiwaczy złomu/przygód, miejscem, jako że piaski księżyca zakryły sporo technologii i innych dóbr, które pozostały po wielkiej wojnie. Wszelcy krętacze, mordercy i inni hochsztaplerzy masowo zaczęli odwiedzać Arenę, mając nadzieję na najbardziej łakomy kawałek tortu. I wśród nich jesteś ty, drogi kawalerzysto. Przyjdzie ci się zmierzyć zarówno z całą bandą przeróżnych popaprańców, zarówno ludzkich, jak i zrobotyzowanych, ale także i z wyjątkowo nieprzyjemnym klimatem, jaki panuje na Arenie.
Tytuł wywołał niemałe poruszenie, jak i entuzjazm wśród polskich graczy. Jak na rok wydania cechowała go naprawdę porządna grafika (przynajmniej w wyższych rozdzielczościach), oraz niezwykle świetna oprawa muzyczna. W dodatku samymi zasadami produkcja mocno wybijała się ponad przeciętność - nie był to pierwszy lepszy FPS, w którym wbijało się w kolejne pomieszczenia, i radośnie kosiło przeciwników. Tutaj amunicja nie spadała jak manna z nieba, dlatego też trzeba było się liczyć z każdą łuską, aby móc przeżyć do końca zabawy. Dlatego też poza odpowiednimi argumentami, w postaci siły ognia, należało też nieco pokombinować i pomyśleć. Na osobną wzmiankę zasługuje dodatkowo bardzo ciekawy tryb snajperski, który nie zajmuje całego ekranu, a jedynie (gdy włączony) okupuje lewą stronę widoku, co pozwala na kontynuowanie zabawy, jak i precyzyjne sterowanie, bez żadnego zatrzymywania przepływu gry. Jedyny klaps w pupcię, jaki należy się autorom gry, dotyczy jej optymalizacji - o ile jeszcze pod Windowsami jest ok, tak w DOSie produkcja chrupie niemiłosiernie, nawet na niskich rozdzielczościach. Ech, widać, że to był tytuł typowo stworzony pod 3dfx'a. :) Z mniejszych rzeczy wymieniłbym także poziom trudności, który daje się we znaki, zwłaszcza na późniejszych misjach - lecz czy ja wiem czy to taki minus, nawet to to pasuje do ogólnego założenia gry. Podsumowując całość - jak dla mnie Pył jest najciekawszą pozycją ze wszystkich prezentowanych powyżej.


I tak oto doszliśmy do szczęśliwego prawie-końca naszego maratoniku. Oczywiście, zdaje sobie sprawę z faktu, że pominąłem co niektóre głośne tytuły (Prawo Krwii, Teenagent, Operacja Glemp, Kajko i Kokosz, Polanie... o grze 'Skaut Kwatermaster' pisałem już wcześniej w osobnym poście!) - jednak pamiętajcie co mówi zasada 'co za dużo, to nie zdrowo'. Nawet czekolada, spożywana w sporych ilościach, może was zemdlić - dlatego jak na ten wpis wystarczy. Zresztą nie mówię, że to JEDYNY post w tej kategorii - jeżeli temat się spodoba, to z dziką chęcią w niedalekiej przyszłości potorturuję się kolejnym zestawem polskich klasyków. ;) A teraz mam mały bonus dla wszelkich wytrwałych czytelników, którzy dotarli aż tutaj - małe bloopery i outtakes, czyli krótka piłka o grach, których za Chiny nie udało mi się uruchomić! Gdyż nie, te 8 powyższych gier to tylko większość z pełnej liczby, którą chciałem po krótce omówić. Jedziemy!

  • Katharsis, czyli obłędnie (jak na rok wydania) wyglądający space shooter a'la Gradius, w wysokiej rozdzielczości, okraszony kilkoma renderowanymi sekwencjami. Pod DOSem gierka mocno pluła się, że nie posiadam karty SVGA (nie?), zaś pod Windowsami produkcja zwisała podczas ładowania zestawu ichniejszych sterowników, niezależnie od użytej konfiguracji. Bu.
  • Autka, czyli jak sama nazwa wskazuje - ...po prostu autka. Nieskomplikowana ścigałka 2D, z widokiem z góry, przypominająca mechaniką te z NESa - po wygranym wyścigu przeznaczamy punkty w warsztacie na kolejne ulepszenia, i startujemy w kolejnych zawodach. Klasyka klasyki, więc może wciągnąć, nieprawdaż? Cóż, początkowo było nieźle, bo mym oczętom ukazało się główne menu:
    Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że po wciśnięciu przycisku START gra najnormalniej w świecie... resetowała mi komputer. I to niezależnie od użytej konfiguracji (łącznie 4 warianty dla DOSa), po prostu ekran przygasał i nagle słyszałem charakterystyczne piknięcie, a mym oczom ukazywał się początkowy ekran BIOSu. Nieźle! Dobry żart, choć z gameplayem niewiele ma wspólnego. Z kolei uruchomiona pod Windowsem najnormalniej w świecie twardo zawieszała komputer - nawet trzech króli nie pomagało. Cóż, widać sobie nie pojeżdżę. 
  • Dark Moon rozczulił mnie jeszcze bardziej. Instalacja, konfiguracja - wszystko bez problemu. To żeby były lepsze jaja - tym oto komunikatem witano mnie, gdy próbowałem uruchomić grę:
    Uuuuuuu, nie żebym się czepiał, drogi panie, jako że jestem już zgrzybiałym dziadkiem, w standardach internetowych (-> 23 lata), ale jednak z moim wzrokiem jest wszystko w porządku i _jestem_pewien_, że oryginalna płyta znajduje się w napędzie. Że się tak wyrażę - do jasnej cholery, czy KTOKOLWIEK sprawdzał te płyty, przed dodaniem je do czasopisma? Chyba istnieje coś takiego jak kontrola jakości i testy, hmm? Wyjaśniam - zarówno Dark Moon, jak i Autka, pochodzą z jednej płytki, która została dodana jako pełniak to pewnego magazynu, który już dawno padł, jednak nie będę wymieniać jego nazwy, aby nie robić żadnej (anty)reklamy. Ahem, to widać. :) Żeby było jeszcze śmieszniej - instalator kopiuje na dysk wyłącznie pliki z danymi, grę trzeba uruchamiać z płytki CD (co widać powyżej). Nice, just niceeeee. Co do samej gry - podobnie jak Katharsis, kosmiczna strzelanka, tyle że tutaj jeszcze mieliśmy dostęp do sklepu, i mogliśmy kupować różne dobra i bonusy.
  • Robbo, legenda polskich gier logicznych, odpowiedź na Boulder Dash'a. Robocik w labiryncie, poszukujący śrubek, odpowiednio manipulujący przedmiotami (np. bomby) i unikający przeciwników, by szczęśliwie dojść do końca planszy. Jedna z najbardziej wciągających w swym gatunku. Co poszło nie tak? Gra zwisała podczas ładowania, niezależnie od wczytanej konfiguracji, już po pierwszym Enterze. Z kolei uruchomiona pod Windowsem wywalała 'page fault exception'. Hmm.
  • A teraz przykład, który wprowadził mnie w największe frustracje - Clash. Przypominam - polska odpowiedź na Heroes of Might and Magic. Niezwykle miodna i grywalna gra strategiczna, a przede wszystkim - całkiem trudna, co tylko dodawało smaczku, gdyż walki naprawdę należało rozgrywać z głową, by wyjść z nich zwycięsko. Gotowy byłem znowu wsiąknąć przy niej na parę radosnych godzin. Instalacja - super. Konfiguracja - super. Uruchomienie - wszystko poza super:
    Tłumacząc powyższy komunikat dla młodszych czytelników, jak i tych, co za bardzo nie orientują się w DOSie - jest to odpowiednik Windowsowego błędu 'ten program wykonał nieprawidłową operację, i nastąpi jego zamknięcie' dla DOSa. I tak zawsze, niezależnie od konfiguracji, z kolei pod Windosem ekran dwa razy miga na zmianę rozdzielczości, po czym wraca do Pulpitu. Zaprawdę powiadam wam, ból mej dupy, związany z tym faktem, sięgnął absolutnego zenitu.
Uff, i tak oto doszliśmy już do definitywnego końca. Maraton ten zacząłem coś po 11:00. Kiedy już oderwałem się od ostatniej gierki - Pyłu, za oknem było już dawno ciemno, a zegar wskazywał grubo ponad godzinę 19:00. Mam nadzieję, że opisy podobały się wam tak bardzo, jak mi przysporzyło radochy granie w co niektóre z owych tytułów. I teraz najważniejsze pytanie do szanownej publiki - chcielibyście kiedyś zobaczyć część drugą takiegoż maratonu? Zawsze jestem otwarty na wasze sugestie. ;)

4 komentarze:

  1. Pamiętne czasy, kiedy to Franko rządził na osiedlu :-) Pamiętam jeszcze, jak ze znajomymi rozgrywaliśmy potyczki w Clash'a, jak nie dało się spotkać u kogoś na chacie to każdy rozgrywał turę w domu a potem zapisywał save na dyskietce i dawał następnemu w kolejce - prawie jak multiplayer :-P

    PS. Przypomniały mi się jeszcze inne polskie gry - Earth 2140 i Earth 2150

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja najlepiej wspominam Lwa Leona. Z jakiegoś powodu strasznie mi przypadła do gustu. Ale i ten Pył wygląda ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja zwyczajnie zakochałem się wieki (no niech będzie lata temu) w Kosmosie. Ta miłość trwa do dziś i pomimo minionego czasu jakoś nie minęła. Zapewne dlatego mam taki sentyment do tego typu strategii ekonomicznych :D

    OdpowiedzUsuń
  4. jak najbardziej interesuje mnie druga część ;).

    OdpowiedzUsuń

Komentarze, sugestie, przemyślenia? Wal śmiało!