niedziela, 30 marca 2014

61 - Dark Earth

Rok wydania: 1997

Każdy z nas z pewnością trzyma w swoim sercu pewien produkt rozrywki elektronicznej, który niezwykle miło wspomina, jednak nie chce do niego wracać, aby nie szargać owych wspomnień, gdyż powrót po tylu latach do przestarzałej, wydawałoby się, gierki, może być niezwykle nieprzyjemny i po prostu bolesny (na zasadzie 'o rany, co za gniot! I mi to się kiedyś podobało?!'). Jedną z takich gier dla mnie była właśnie produkcja o nazwie 'Dark Earth'. Ostatecznie się przełamałem, i zagrałem w nią po tak długiej przerwie, na potrzeby wpisu na blogu - jakież było miłe zaskoczenie, kiedy nie było wcale tak źle, jak przypuszczałem!

Klimaty post-apokaliptyczne. Mówi to panu coś? Z pewnością, jako że większa większość nas kojarzy z dzieciństwa takich oraczy jak Fallout 1/2 (chwała oldskulowemu CD-Actionowi za zamieszczenie ich jako pełniaków!), tudzież z czasów mniej odległych trójkę i New Vegas. Zapamiętajcie zatem to słowo, gdyż to będzie motyw przewodni dzisiejszego wieczoru - akcja Dark Earth właśnie rozgrywa się w tego typu świecie. Podobnie jak niezbadane zakątki kosmosu, czy futurystyczna i odległa przyszłość, tak motyw post-apo daje projektantom wielkie pole do popisu i wyzwolenia swoich kreatywnych fantazji w rzeźbieniu przedstawianego uniwersum w grze - akurat tutaj mamy do czynienia z niczym innym, jak naszą starą, dobrą Ziemią, tyle że o parę setek lat starszą. Cywilizacja się rozwinęła, miasta rozbudowały, innymi słowy wszystkie pięknie i ładnie. Cóż, nie do końca, jako że pewnego dnia ni z gruchy, ni z pietruchy w nasz glob pierdutnął sporych gabarytów meteoryt, efektywnie wyrzynając w pień większość gatunku ludzkiego, a dodatkowo wznosząc całe tony kurzu i dymu do naszej atmosfery, blokując promienie słoneczne przed docieraniem do Ziemi (stąd - niespodzianka! - tytuł gry, Dark Earth, teraz już wiecie). Jedynie w kilku miejscach ciemna powłoka była na tyle słaba, że nieco światła słonecznego zdołało się przedostać przez nią i dotrzeć do błękitnej planety. W tych także miejscach kolejne generacje gatunku ludzkiego, przeżywające niesamowite cofnięcie cywilizacyjne, gromadzili się i budowali świątynie, ku czci boga światła, niejakiego Solaara. W okół tych świątyni wkrótce zaczęły rosnąc także i miasta, które zostały ochrzczone mianem "Stallites". Cała akcja gry dzieje się w jednym z takich miast, ot nazwane 'Spartą'. Przyjdzie nam się wcielić w Arkhana, jednego z wojowników i strażników, zresztą dość dzianych, jako że nasz ojczulek jest jednym z wyżej postawionych kapłanów w tutejszej świątyni słońca, a jak wiadomo, z duchownymi w świecie post-apokaliptycznym się nie dyskutuje. Biednego Arkhana od paru dni męczą dziwne sny o wielkim kataklizmie (tak zostało nazwane uderzenie meteorytu) i straszliwym niebezpieczeństwie, które po raz kolejny grozi Ziemi. Naturalnie sny mają swoje pokrycie z rzeczywistością - podczas, zdawałoby się, kolejnego rutynowego dnia pracy, Arkhan popada w niemałe tarapaty, kiedy jeden z tajemniczych niemilców oblewa go dziwną, czarną substancją - po przebudzeniu okazje się, że został otruty substancją mroku i powoli zamienia się w bestię z owego mroku. Nie ma czasu do stracenia, jako że trucizna powoli będzie opanowywać ciało i umysł Arkhana - należy czym prędzej dowiedzieć się kim byli wredziochy, którzy to nam zrobili, jak i ostatecznie rozstrzygnąć kwestię naszych schizowych snów! No i przy okazji wyleczyć się z nieprzyjemnej przypadłości, jako że istnieje pewien sposób na oczyszczenie się z mroku. A to dopiero początek wielkiej przygody!

Dark Earth to action-adventure w najlepszym tego słowa wydaniu. Pamiętacie takie gry jak Resident Evil, Ecstatica, czy opisywany wcześniej tu BioForge? Model rozgrywki jest kropka w kropkę taki sam, jak w przypadku wyżej wymienionych - poruszać się będziemy polygonową postacią po prerenderowanych lokacjach z nieruchomą, statyczną kamerą, gdzieniegdzie zbierzemy jakiś przedmiot, aby go gdzie indziej użyć, tudzież nieco powalczymy, zarówno na gołe pięści, jak i przy użyciu broni. Jak w tytule gatunku - akcja i przygoda, zarówno będziemy musieli czasami pomyśleć przy jakiejś zagadce logicznej, a czasami powalczyć z niemilcami, a nawet naszymi dawnymi przyjaciółmi, którzy się nas wyparli, widząc co się z nami stało (smutne, ale jakież prawdziwe, nieprawdaż?) Naprawdę, ciężko powiedzieć coś więcej o, zdawałoby się, tak ogranym schemacie, bez popadania w jakąś zbędną redundancję, jednak miło, że każda gra tego typu dokładała coś od siebie. Ot chociażby ciekawym detalem w DE (chociaż może deczko frustrującym w pewnych sytuacjach) jest fakt, że niektóre bronie mogą najnormalniej w świecie się uszkodzić podczas walk, i będą wymagać naprawy, co dodaje odrobiny realizmu do całego motywu akcji i przygody. A trzeba będzie się liczyć z każdą bronią, gdyż tak naprawdę tylko ona stanie się naszym jedynym prawdziwym sojusznikiem, ze względu na nasz wygląd i zatrucie - będzie jak najbardziej nieprzyjemnie, gdyż to świat post-apo, tutaj każdy uważa na swój tyłek i jest wybitnie nieufny, a jedzenie (jedyne rzeczy, które pozwalają zregenerować zdrówko) jest w zdawkowych ilościach. Ale cóż poradzić, trzeba przeżyć! Ciekawostką także jest fakt, że w pewnym momencie gra rozdziela się na dwie różne ścieżki (później się łączy, więc spokojnie), w trakcie których wydarzą się inne zdarzenia, niektórzy zginą, a niektórzy nie - wszystko zależeć będzie od ścieżki, którą wybierzemy. Innym, niezwykle sympatycznym detalem, jest możliwość wyboru obecnego humoru Arkhana - wesoły lub zdenerwowany - co znacząco wpływa na konwersacje przeprowadzone z napotkanymi postaciami, lub traktowanie otoczenia. Całkiem ciekawe, nie powiem.

(żadnego screena, gdyż grę po prostu trzeba zobaczyć w akcji)

Widać, że DE był grą przygotowywaną tylko i wyłącznie pod komputer, gdyż, mimo zaawansowanego już wieku na karku, prerenderowane lokacje wyglądają całkiem nieźle, jak na tła 2D! Gra nie cierpi z powodu 'syndromu portu Resident Evil', rzucając nam w twarz brzydkie tła w low-resie, przez które chcemy sobie wydłubać oczy, zwłaszcza na większych monitorach, a zamiast tego prezentuje naprawdę porządnie wykonane rendery w odpowiednio wysokiej rozdzielczości. Na moim monitorze 17", z natywną rozdzielczością 1280x1024, byłem gotowy na atak pikzelozy, a tu taka miła niespodzianka! Co prawda już sam wygląd polygonowych postaci może trącić myszką, gdyż wiadomo - rok 1997, jednak ogólnie ze strony graficznej jest jak najbardziej ok.  Jeżeli zaś chodzi o oprawę muzyczną to taki mały orkiestralny majstersztyk. Odpowiednio trzymająca gracza w napięciu do ostatniej chwili jest niemałą ucztą na błon bębenkowych. Ciekawostką jest także fakt występowania pełnego dubbingu wszystkich kwestii mówionych postaci, oraz kilkunastu przerywników FMV, które umilają rozgrywkę, głównie ze względu na standardową 'drewnianośc' modeli i animacji z renderowanych sekwencji animowanych drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych. ;) (nadal twierdzę, że więcej życia jest w zbiorowych mogiłach, niż w tych FMVach z przedziału 1994-1997) Ale tyle o ochach i achach, gdyż dobrze wiecie, że dla mnie nie istnieją gry idealne, i zawsze i wszędzie znajdę coś, co będzie mnie irytować.

...i tutaj mógłbym w sumie przekleić blok błędów z relacji BioForge'a, gdyż wszystkie grzechy tamtejszej produkcji są obecne i tutaj - zaczynając od problematycznego sterowania (ruch tylko do przodu i do tyłu, kursory lewo/prawo służą do rotacji postaci w okół własnej osi), kończąc na samych walkach - nie, nie, one same są ok, jest sporo typów broni i oklepów, głównym problemem jest właśnie ta nieszczęsna nieruchoma kamera. Nie raz zdarzy się, że w ogniu walki zostaniemy zepchnięci na krawędź ekranu, co spowoduje wczytanie innego rzutu danego pomieszczenia, a co się z tym wiąże - chwilową dezorientację gracza i stracenie kilku cennych punktów zdrówka ze względu na otwartość na ciosy przeciwnika. Jednak to są, powiedziałbym, standardowe grzechy tego typu gier, o wiele gorszym minusem, za który należy się 30 lat w kamieniołomach dla twórców, jest system zapisu w DE. Tylko w wyznaczonych save-pointach, których jest dość mało, i w dodatku nie są jakoś wyjątkowo widoczne (ot tabliczki z emblematem boga słońca na ścianach). Saccccccccrrrrrrrreeeeebleeeeeeuuuuuu! Jak oni mogli mi to zrobić! Zwłaszcza, że co niektóre walki nie należą do najłatwiejszych, szczególnie zbliżając się ku końcowi gry, a każda przegrana będzie wiązać się z utratą pewnego progresu w grze. To właściwie jedyny tragiczny minus, który początkowo mnie straszliwie zraził do wspomnianej produkcji...

...ale cóż poradzić, że całość jest tak fajnie zaprojektowana. Cytując, atmosfera jest tu tak gęsta, że można ją kroić nożem (stwierdzenie o pewnym filmie, które epicko mi się spodobało, ze znanego polskiego serwisu filmowego), co niezwykle pozytywnie wpływa na całość. Sama gra, mimo, że okupuje 2 krążki sidiromowe, nie jest jakoś długa, co akurat dla mnie jest nawet plusem (już nie ma się tyle czasu na granie co kiedyś, panie dziejku), jednak ze względu na rozdzielenie ścieżek, jak i możliwość sprawdzania wszystkiego na dwa sposoby (z dobrym i złym humorem bohatera) sprawia, że aż chce się powrócić do tytułu i przejść go ponownie, wybierając inne rozwiązania. Innymi słowy - jak najbardziej warto! Mimo że tytuł nie trafił do portfeli graczy, tak jak najbardziej się spodobał wszelkim recenzentom, którzy odpowiednio go docenili. Tak bardzo, że sam producent chciał wydać część drugą Mrocznej Ziemi, tyle że już na konsolę PlayStation 2, jednak nic z projektu niestety nie wyszło, a na otarcie łez fanom pozostał wypuszczony system do tabletopowych RPGów, oparty właśnie na świecie Dark Earth. Taką moc miał ten tytuł. 

2 komentarze:

  1. Och zacny tytuł. I niestety zapomniany pomimo dość ciekawego scenariusza. Miło poczytać o klasyce :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Do dziś mam sobie za złe, że nie kupiłem tej gry, kiedy była dołączona w pełnej wersji w Świecie Gier Komputerowych. Nawet ją spolonizowali. Muszę kiedyś przygarnąć jakiś egzemplarz z Allegro ;)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze, sugestie, przemyślenia? Wal śmiało!