piątek, 19 września 2014

X11 - Przygody Crasha w krainie 64 kilobajtów pamięci

Uwaga! Poniższy post może spowodować u niektórych czytających nagłe wymioty nostalgiczną tęczą w 64 kolorach. Przed czytaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy tekst niewłaściwie przeczytany może zagrażać twojemu życiu lub zdrowiu!

Nie jest tajemnicą poliszynela fakt, że jestem wielkim fanem starych konsol i komputerów. I o ile w przypadku kolekcji starszych konsolek jest całkiem nieźle (GameBoy, Sega Mega Drive, z tych starszych-nowszych też i Nintendo 64 czy Sega Saturn), tak jak chodzi o komputery, to troszkę się rozleniwiłem - po zbudowaniu staroszkolnego kompa z Windowsem 98/DOSem na pokładzie w kwietniu zeszłego roku (i dorzuceniu do niego 3DFx VooDoo pod koniec stycznia roku obecnego, ot żeby mu tam nie było smutno), nic nowego nie zdobyłem, ani stworzyłem.  A akurat całkowicie przypadkowo się złożyło, że pewnego dzionka na początku września buszując po strychu w poszukiwaniu pewnej rzeczy, natrafiłem na coś, co przywołało całą falę miłych wspomnień. Omawianym przedmiotem jest bowiem pewien ceglasty zasilacz, który to kiedyś dostałem od kumpla, gdy ten pakował manaty i wyprowadzał się z tego miasta - stwierdził, że może mi się do czegoś przyda, jako że on nie chce brać sobą wszystkich mniejszych i większych pierdół z tamtejszego mieszkania. Uznałem, że to istny znak od losu i, porzucając swoje poszukiwania (ostatecznie przedmiot w pytaniu znalazłem później, więc spokojnie) czym prędzej powróciłem do domu, wpadając w wir Allegrów, eBayów, super ultra tajnych forów i innych stronek poświęconych kupowaniu dóbr doczesnych, w celu analizy, kalkulacji i wykonywania wybitnie zaawansowanej matematyki poziomu pierwszej klasy szkoły podstawowej do sprawdzenia cen co niektórych rzeczy. Później jeszcze tylko jeden dzień poświęcony na czyszczenie, sprawdzanie, lutowanie i ewentualną dodatkową konserwację, ale w końcu jest - epicki zestawik czysty i puszysty, gotowy do działania. Dobra, bo już przeciągam i przeciągam, a po co tracić czas na pierdoły. Przed wami najlepiej sprzedający się komputer w historii informatyki (a przynajmniej z tych 8-bitowych). Lejdis ynd dżentelmen, gorące oklaski dla Commodore 64! Nie jest to mój pierwszy kontakt z poczciwą Mydelniczką, jako że Komodorsa Sześćdziesiątego Czwartego w dzieciństwie posiadał wyżej wspomniany kumpel (tak, znaliśmy się już od najmłodszych lat), a zabawy przy niektórych tytułach było co nie miara. Co prawda czasy były ciężkie, jako że do dyspozycji był jeno magnetofon (Datasette), i to bez żadnego kartridża-fastloadera, dlatego gierki potrafiły się ładować i 15 minut (byliśmy bardzo cierpliwymi dziećmi, jak widać). Nie pomagał także fakt, że skubaniec dodatkowo był straszliwie wyczulony na wszelkie  bodźce zewnętrzne i wystarczyło dosłownie na niego chuchnąć, aby wywalił LOAD ERROR i całą zabawę z ładowaniem trzeba było zaczynać od początku. Ze względu na taki, a nie inny stan rzeczy, zazwyczaj wybierało się jakąś gierkę, wychodziło z pokoju i cierpliwie czekało na załadowanie, a następnie giercowało się w tą jedną do oporu. I jeszcze ten wybitnie kolorowy lightshow na ekranie telewizora, kiedy trwało ładowanie, ach. :)  

(ceglaste zasilacze i spaghetti kabli nie zostały uwiecznione)

Poniższe akapity będą bardziej dla tych mało oblatanych w tych sprawach, a chcących dowiedzieć się czegoś więcej, jako że znawcy i stary wyjadacze wiedzą to już doskonale, a ci co posiadali powyższą maszynkę w dzieciństwie pewnie z radości i nostalgii już sikają po nogach. ;) Zestawik, jak można zaobserwować na zdjęciu, składa się z Komody 64 (duh), interfejsu SD2IEC (o tym za moment), klasycznego joysticka (mikroswitche działały tragicznie, dopiero rozkręcenie go i wprowadzenie kilku 'poprawek' pozwoliło mu w pełni rozwinąć skrzydła. Zresztą nie ma tragedii, bo akurat C64 używa standardowego 9-pina do połączenia joysticka, więc równie dobrze można użyć tego z Atari 2600 czy pada z Sega Master System) oraz stacji dysków 1541-II (z małym dodatkiem, ale o tym także w swoim czasie). W krótkich żołnierskich słowach - jest to zestawik, który oferuje możliwie wysoką kompatybilność z wszelakim stuffem Komodorowym, za (stosunkowo - jeżeli wiesz gdzie i u kogo szukać) niskie pieniądze.

(komoda, mydelniczka, chlebak. A jakie określenia ty znał(e/a)ś?)

Do gierek przede wszystkim służy ta płytka, przyklejona do obudowy C64 - to właśnie jest interfejs SD2IEC, który umożliwia odpalanie obrazów w formacie *.D64/*.PRG z karty SD na komputerku. Oferuje on minimalnie większą prędkość od standardowej stacji dysków (1.6 razy szybciej, bez żadnego kartridża-fastloadera), jednak niestety nie jest rozwiązaniem idealnym - emulacja stacji 1541 przez SD2IEC jest wysokopoziomowa i niekompletna, ze względu na zbyt rozbudowaną konstrukcję wspomnianej stacji dysków (tą można by potraktować jako swoisty komputer, gdyż składała się zarówno z głowicy odczytu/zapisu, ale posiadała też własny mikroprocesor MOS, który służył jako kontroler dysku i DOSowy system operacyjny). Z tego względu kompatybilność tytułów Komorodowych jest mocno dyskusyjna, gdyż gierki posiadające własne fastloadery (większość produkcji Electronic Arts ot chociażby), lub wykonujące niestandardowe operacje na stacji dysków najnormalniej w świecie nie odpalą się na SD2IEC. Co prawda można przeszperać internety w poszukiwaniu obrazu, który jest 'poprawiony' i kompatybilny z SD2IECem (sam oficjalny producent nawet na swojej stronce wrzucił obszerną paczkę gier, od razu posortowanych, które powinny na 100% śmigać na urządzonku), jednak w większości przypadków jest to dość żmudne i męczące zadanie (gdyż niby gwarantowane obrazy okazują się nie działać). A o odpalaniu wszelakich demek scenowych można niestety zapomnieć. Co prawda można zaopatrzyć się w urządzonko o nazwie 1541 Ultimate-II, które niemalże w pełni (99%) emuluje sprzętowo stację dyskietek, jednak jest to o wiele bardziej kosztowne rozwiązanie, gdyż uderza po portfelu za około 120 euro, a dodatkowo trzeba dość długo czekać na jego wytworzenie i przesyłkę - ale jednak wybór jest, a sam 1541 U-II jest idealnym wyjściem dla tych, którzy chcą uruchamiać na C64 coś więcej niż tylko gry. Z kolei SD2IEC w obudowie kosztuje ok. 100-150 zł, zaś sama płytka, do samodzielnego montażu od 50 zł wzwyż (ba, można nawet samemu sobie zbudować go z mikrokontrolera ATMega644, jeżeli ktoś jest ambitny). Ja akurat wybrałem opcję drugą, bo nie wiem czy znalazłbym teraz dość czasu, aby siąść na dupie i samemu sobie to i owo zrobić. A w sumie mógłbym, bo, jak wiecie, kiedyś lubiłem się pobawić mikrokontrolerami. ;)

 (stacja dyskietek 1541 w całej swej tosterowatej okazałości)

Zapewne brać Komodorowa teraz mnie zje na surowo za wybór SD2IECa. Spokojnie, moi drodzy, przygotowałem się i na takie niekompatybilności ze strony interfejsu, zaopatrując się także w stację dysków 1541-II. Toster wygląda jak najbardziej zacnie, i podobnie także pracuje, jednak posiada drobną niedogodność, acz logiczną i zrozumiałą - do używania jej potrzeba dyskietek 5,25", bo bez nich nici z imprezy i zabawy. A skąd tu teraz znaleźć działające dyski z ulubioną gierką, która uparcie nie chce działać na SD2IECu? Tutaj właśnie na ratunek przychodzi oldskulowy komputer z DOSem oraz specjalny kabelek XE1541 (a także inne warianty - XM1541 czy XA1541), wpinany do portu równoległego, który służy do połączenia stacji 1541 (lub nawet samego Commodore 64) z komputerem. A dzięki takim programom jak Star Commander czy C64HDD możemy zarówno tworzyć kopie zapasowe dysków C64, formatować je i nagrywać własne obrazy (wystarczy działająca dyskietka 5,25" DD/DS i już można rozkręcać grubą imprę), czy nawet emulować stację dysków (C64HDD - jednak, podobnie jak SD2IEC, z mieszanymi rezultatami). A wszystko to by życie było łatwiejsze. ;) I jeszcze jedna wzmianka o samych dyskietkach - warto o nie dbać! Ja akurat posiadam na poczciwego C64 Ultimę IV - dyski są starsze ode mnie, bo mają już 29 lat (została wydana w 1985), a nadal odpalają się i działają aż miło! No no, to dopiero się nazywa jakość!

(Star Commander w akcji)

O samych grach wypowiadać się tutaj nie będę, gdyż można by o nich napisać cały osobny i niezwykle obszerny artykuł. Wspomnę z obowiązku jedynie, że już zaliczyłem takie absolutne kozaki jak The Great Giana Sisters, Ultima, Wasteland, Mayhem in Monsterland, Creatures 2, Monty on the Run, Wizball, International Karate czy The Last Ninja. A zapewne jeszcze wiele czeka do zagrania i odkrycia, gdyż to dopiero początek przygody. :) Nie powiem, usłyszenie tych świetnych SIDowych kompozycji z co niektórych gier naprawdę wywołało u mnie całą falę przyjemnych wspomnień z dzieciństwa. Ach, Steve Rowland, Martin Galway czy Rob Hubbard - witam was ponownie, po tylu latach! O samych muzyczkach SIDowych można napisać już nie artykuł, a w ogóle całą pracą dyplomową. ;) Kolekcja HPZ rozszerzyła się o kolejny zacny komputer, więc jeżeli macie jakieś swoje zapomniane klasyki Komodorowe z dzieciństwa, tudzież inne ukryte perełki, które uważacie za warte wzmianki na tym blogu, to jak najbardziej jestem otwarty na propozycje!

(tylko cztery z kilkunastu gierek, które przez ostatnie wieczory udało mi się ogarnąć)

Koniec końców - kupa zabawy z przewagą zabawy. 64-kilobajtowy Komodorek to bardzo fajna konstrukcja, dająca dostęp zarówno do mnóstwa dobrych (i starych) gier, troszkę programów i nawet programowania w okrojonym BASICu gratis. Nie licząc przyjemnych wspomnień z dzieciństwa. Z wielką przyjemnością witam nowego członka rodziny HPZ! Początkowe przygody w krainie 64 kilobajtów pamięci uznaję za jak najbardziej udane!

1 komentarz:

  1. Goddammit! Przy takim sprzęcie to chowają się wszystkie Titany, 980tki i 7990tki :)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze, sugestie, przemyślenia? Wal śmiało!