środa, 26 czerwca 2013

40 - Ultima IX: Ascension

Na okrągły czterdziesty wpis stwierdziłem, że zarzucę czymś wyjątkowym. Wiele osób pytało mnie o opinię o tej grze - proszę bardzo, dziś wam o niej opowiem. Spodziewajcie się dwutorowości tego wpisu, gdyż ocenię dziewiątą część przygód Avatara zarówno jako zwykły gracz, ale także i wielki fan serii Ultima. Ostrzegam tylko - pod koniec robi się nieco ...ostro.

Gwoli przypomnienia, żeby nikt nie miał wątpliwości - jestem ogromnym fanem przygód Avatara oraz fantastycznego świata Britanni. Błyszczącym oczkiem w mojej gierkowej kolekcji jest ta związana z serią Ultima:


A pomyśleć, że zaczęło się bardzo niewinnie - będąc małym dziecięm moimi ulubionymi gatunkami były gry platformowe/zręcznościowe oraz wszelkie tytuły z sandboksowym podejściem do rozgrywki. Brak namolnych celów, które mocno ograniczały poczynania gracza, otwarty świat, koncepcja 'rób-co-chcesz-idź-gdzie-dusza-zapragnie' - od zawsze lubiłem takie motywy (dlatego też zagrywałem się we wszelkie SimCity czy tego podobne tytuły - mniejsza o to, że moje miasta były, delikatnie mówiąc, ciekawe - radocha była przednia!). Moja pierwsza styczność ze światem Ultimy to Ultima IV. Nie, nie ja grałem, ale starszy znajomy rodziców - strasznie podobał mi się sposób, w jaki stworzono ten tytuł. Faktycznie można było się poczuć jak tytułowy Avatar, który podróżował po świecie Britanni, udowadniając, że to on jest Czempionem Ośmiu Cnót. Później przyszła pora na Ultimę VII. Tu już było o wiele lepiej, gdyż grałem sam! ...no cóż, 'grałem' może ciut na wyrost, gdyż ledwo co (z pomocą poradnika) wydostałem się z Trinsicu, a później to w ogóle nie ruszyłem fabuły do przodu, tylko tak łaziłem sobie po mapie, wyrzynając mniejsze potworki, tudzież najróżniejszą faunę w poszukiwaniu darmowego żarcia. Tym niemniej - samo podróżowanie po rozległym świecie Britanni przyniosło mi całe mnóstwo epickiej frajdy na kilka tygodni (a później przyszedł czas na formatowanie, chlip).

A później była, dun dun dun... Ultima IX. Pamiętam recenzję z CD-Action, numer 06/2000. Recenzent (yasiu) wytknął grze kilka mniej i bardziej rażących błędów, tym niemniej - stwierdził, że jak najbardziej jest warta grzechu. Tym bardziej że to ostatnia część legendarnej sagi. Głupio tak zaczynać od dupy strony, tj. od końca, jednak i tak byłem jak najbardziej nastawiony na tak - w przeciągu kolejnych kilkunastu dni pudełeczko z UIX wylądowało w moim domku. Początkowe wrażenie było jak najbardziej pozytywne - poza dwoma cedekami dodatkowo instrukcja, dziennik Avatara, książka magiczna, Tapestry of Ages, z klawiszologią po drugiej stronie, oraz 8 kart, przedstawiających Osiem Cnót świata Britanni. Później już był tylko srogi zawód - gierka, nawet na minimalnych ustawieniach i najmniejszej rozdzielczości żabkuje niemiłosiernie. Nawet patch 1.18f nie pomaga - cóż poradzić. W takim stanie jest niemalże niegrywalna, ale dziecięcą upartością - nieco udało mi się pogiercować w tutorial, dziejący się na Ziemi. Co poradzić - płytki przeleżały nieco na półeczce...

...aż do upgrade'u kompa. Nowy procesor, mocniejszy akcelerator - pogiercujemy ostro, eh? Nie do końca - fakt, na średnich ustawieniach można było już spokojnie grać (ok. 45 klatek na sekundę), jednak o wszelkich maksymalnych bajerach - nie ma mowy. Cóż wtedy rzucało się w oczy? Przede wszystkim - bardzo ładna i detaliczna grafika, jak na rok wydania (1999). Pełna najróżniejszych, mniejszych i większych elementów, możliwość ograniczonej manipulacji otoczeniem (tryb kursora; przesuwanie małych przedmiotów itd.) oraz przyjemnie wyglądające modele postaci (no tak, jak na rok 1999...). Dorzućmy do tego naprawdę klimatyczny soundtrack, skomponowany przez samego George'a Oldziey'a (Wing Commander, Crusader, także filmy - Kill Bill, Sin City, Planet Terror), a już powoli szykuje nam się murowany zwycięzca. Cóż, doceniłbym w pełni wrażenia estetyczne, gdyby nie fakt, że gra lubiła często się zawieszać (zwłaszcza przy grzebaniu w inwentarzu), dlatego też save co 10 minut często był nieodłączną częścią rozgrywki. I jeszcze jakby tego było mało - te wszędobylskie błędy... (ludzie chodzący po meblach [np. biurkach], tudzież same niedopatrzenia skryptów - bandyta, mający 10 strzał w głowie, czekał, aż podejdę do niego, i dopiero po cutscenie-dialogu łaskawie raczył natychmiastowo wyzionąć ducha). Tym niemniej - grałem nadal. Rozgrywka miała typowo Zeldowaty charakter, ze względu fabuły - pewnego dzionka z gleb Britanni ni z gruchy, ni z pietruchy wyrasta 8 czarnych kolumn. Któż by przypuszczał, że to sprawka samego Guardiana, który nadal ostrzy sobie zęby na podbicie i zniewolenie Britanni - owe kolumny emanują złą aurą, która wpływa na mieszkańców Britanni. Ci przestają żyć wedle zasad Cnót, często robiąc zupełnie odwrotne do filozofii rzeczy - ot chociażby sprawiedliwe i praworządne Yew zaczyna wydawać niesprawiedliwe wyroki w swym Najwyższym Sądzie, zaś mieszkańcy Britan, miasta współczucia, ładują wszystkich chorych i bezdomnych w paczkę i wysyłają ich na bezterminowe wakacje do Paws, które zresztą zamieniło się w jedno wielkie skażone bagno. Nietrudno się domyśleć, że przez takie akcje zniszczeniu i korupcji uległy Kapliczki Cnót oraz ich Runy. Avatar po raz kolejny zostaje przywołany do świata Britanni, by uratować ją od zagłady - oczyścić Runy, odbudować Kapliczki oraz przestawić mieszkańców z powrotem na właściwy tor myślenia. Całość tak naprawdę sprowadza się do podróżowania z jednego miejsca do drugiego, znalezienie Sigilu, odnalezienie wejścia do lochu, w którym znajdziemy skażoną Runę, powrót do Kapliczki, oczyszczenie Runy i odbudowanie Kapliczki, otrzymanie bonusu do wybranego współczynnika (siła, zwinność lub inteligencja) oraz zdrówka/magii i tak dalej, i tak dalej, od początku. Jakoś zatarł nam się tutaj motyw wolnego świata i sandboksowość. Wytyczona ścieżka, nie można nawet oczyszczać Run w dowolnej kolejności. Ale hej, taka rozgrywka bardzo przypomina model znany z serii The Legend of Zelda, którą także niezwykle uwielbiam, więc nie jest tak źle, nieprawdaż? Cóż, grałem, grałem, poznając kolejne detale nieco naciąganej historii (pojawi się m.in. kompanka, w postaci pirata płci żeńskiej o imieniu Raven, czy stary znajomy - Lord Blackthorn), i tak aż do finałowego starcia z Guardianem, hucznego zakończenia i napisów końcowych. Epickiej satysfakcji z rozgromienia tytułu jako młodzian nie czułem, ale nie było najgorzej, grało się jak w jakąś Zeldę, było kilkanaście przyjemnych momentów - przyznaję. Przeciętnemu graczowi, który nigdy wcześniej nie miał do czynienia z jakąkolwiek Ultimą, gra mogła się nawet podobać, jak tylko przymknęło się oko na te cholerne błędy czy dziwne rozwiązania scenariusza. I tak trzymałem się tego przekonania, dopóki nie skończyłem innych części Ultimy, jak i nie zagłębiłem się w historię, kulturę, filozofię i geografię świata Britanni, po czym ponownie powróciłem do UIX...

(jak prezentuje się Ultima IX)

Teraz, będąc o ładnych parę wiosen starszy, jak i bogatszy o wiedzę z najróżniejszych źródeł Ultimowych, mogę powiedzieć tylko jedno - czy oni kurwa zdawali sobie sprawę z kaszany, którą odjebali? Po premierze UIX ojciec serii Ultima (oraz założyciel studia Origin Systems), Richard Garriott (który, od pewnego momentu, był najbardziej zaangażowany w tworzenie gry), opuścił swoje studio, wkrótce też później zamknięto Origin Systems. Ciekawe kurwa dlaczego. Uf, dobra, przystopujmy i ochłońmy - od początku. Cały ten chaos spowodował nikt inny, jak nasz kochany monopolista EA. Otóż pod koniec lat dziewięćdziesiątych Origin Systems podzielony był na dwa główne obozy - jeden dłubiący przy Ultimie Online, oraz drugi, złożony ze starych wyjadaczy i weteranów, którzy pracowali przy wcześniejszych tytułach Ultimowych, pracujący nad Ultimą IX (która, swoją drogą, miała zatrzeć niesmak pozostawiony przez niezwykle słabą Ultimę VIII). Praca szła w najlepsze, fabuła już była gotowa, a dzięki cudom, odprawianym przez karty 3Dfx'a, możliwe było przedstawienie świata Britanni w ślicznym 3D. Cała idylla jednak trwała do czasu - EA zauważyło niezwykły sukces komercyjny Ultimy Online, dlatego też zażądała przeniesienie zespołu skupiającego się nad UIX do prac nad UO, zaś do projektu UIX przydzieliła świeżaków i żółtodziobów. I od tego momentu wszystko potoczyło się w dół - wielu pracowników, związanych z UIX, odeszło z Originu, silnik 3D zaczął wyglądać coraz bardziej przestarzale, w dodatku API 3Dfx'a zaczęło tracić na popularności na rzecz API Directx'a/Direct'a3D, Bob White, główny projektant i twórca fabuły, opuścił szeregi Originu w 1998, dlatego niezbędne było przepisanie historii na o wiele prostszą, gdyż deadline gonił deadline, a coraz to większa porcja gry wymagała kompletnego przeprogramowania (dlatego też wymagania były takie z kosmosu, jak na tamte czasy - gra korzystała z akceleratorów 3D, jednak w niezwykle małym stopniu, radośnie obciążając procesor i pamięć RAM. Nie wspominając o całym mnóstwie fatalnych błędów, które pozostały w kodzie przez nieumiejętne praktyki). Tym niemniej 'cud' się zdarzył - EA wypuściło grę w planowanym okresie (święta 1999). Szkoda tylko, że to co wypuścili to straszna kaszanka i cień tego, czym miała być UIX w 'oryginalnym' zamyśle, zwłaszcza dla wieloletnich fanów Ultimy.

Zacznijmy od rzeczy najbardziej oczywistej - sposób rozgrywki. Nie ma tutaj wolnego, sandboksowego świata, przechodzenia lochów w dowolnej kolejności, czy jakichkolwiek moralnych wyborów, które istotnie by wpływały na przebieg rozgrywki. A naprawdę szkoda. Przy paru zmianach w fabule można by to o wiele bardziej zgrabnie ubrać i zadowolić starych fanów serii - a tak wyszło takie wypięcie się na nich. A sama historia często jest dziwna i bezsensowna (Lord Blackthorn kumpluje się z Guardianem?! Pyros z Paganu w Britanni?!?!) - a to zarówno przez nieobeznanych w temacie designerów, jak i 'decyzję z góry', by, mimo nowej fabuły, wykorzystać kosztowne przerywniki FMV, które były wyprodukowane jeszcze dla 'starej' historii. I dlatego właśnie niektóre filmiki zupełnie sensu nie mają, zwłaszcza przez pryzmat poprzednich części sagi...
...ale to dopiero początek 'epickości', jak czekają na gracza. Britannia chyba została wyprana w jakimś wyjątkowo marnym proszku z Biedronki, bowiem skurczyła się niemiłosiernie. Owszem, powiedziałbyś, jakieś ograniczenia muszą być wprowadzone przy skoku w trzeci wymiar - zgadzam się, ale na Boga, tak drastyczne?! By nie być gołosłownym - Britain, główne miasto fantastycznego świata, które w poprzednich częściach było największym punktem turystycznym, tutaj składa się z kilku budynków na krzyż i to wszystko. I nie, nie miałbym z tym żadnego problemu, jeżeli dostałbym jakieś w miarę sensowne wytłumaczenie od pierwszego lepszego NPCta - ale nieeee, no co wy, nic tutaj nie jest wyjaśnione. Co się stało z murami obronnymi? Co się stało z Teatrem? Bankiem? Domem Muzyki? Mennicą? Nic, nie wiadomo, ukradli, zniknęło, popsuło się, ni ma, null, zero, szlus.

Ale lepiej wyjaśnijcie mi jedną rzecz - dlaczego Ultima IX tak radośnie olewa poprzednie części? Konia z rzędem temu, który mi odpowie na to pytanie. Timelord w UVII był pewien, że Guardiana nie pokonamy, gdy ten trafi do Britanni? Liiii tam, i tak go pokonaliśmy. Fellowship narobił sporo zamętu w UVII, jak to i oni przyczynili się do rozpoczęcia całego tego łajna z Guardianem w roli głównej? Oj tam, oj tam, nikt już o nich nie pamięta. W Muzeum Britanni możemy podziwiać kilka przedmiotów z poprzednich przygód Avatara, które dawno powinny być zniszczone (czaszka Mondain!), miały zupełnie inny wygląd (talizman Bractwa, Vortex Cube, talizman Nieskończoności, który zresztą też został zniszczony w Forge of Virtue, ale ciiii) lub też chuj wie dlaczego znalazły się w Britanni (dobry Boże, co tu robi Ząb Korghin'a z Paganu - a z tym przedmiotem jest jeszcze śmieszniej, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że UIX NIE wyjaśnia w jaki sposób Avatar trafił z powrotem na Ziemię, zupełnie olewając zakończenie UVIII!). Podobnie jak wyżej - można by było po prostu oznajmić, że te przedmioty to duplikaty (w większości przypadków nie pokrywałyby się z tym, co było w Muzeum w poprzednich częściach, ale już kij z tym), ale gra implikuje, że są to prawdziwe przedmioty, gdyż nigdy nie otrzymujemy żadnego wytłumaczenia, yay! Nie zapominajmy także o Tapestry of Ages, który jest istnym epikiem dla fanów poprzednich części Britanni - nagle wszyscy wiedzą, że podskakiwaliśmy sobie radośnie po świecie Paganu (jak, JAAAK), Stranger z Ultimy III paradował już w wdzianku Avatara, a Iolo uratował naszego herosa przez zabicie gargulca łukiem (kuszą, kurrrrrrwa, KUSZĄ, czy obejrzenie pierdolonego intra Ultimy VI stanowiło JAKIKOLWIEK problem dla projektantów?!). Już o wędrujących wyspach/miastach, znikąd pojawiających się miejscówkach, jak i braku co niektórych kluczowych (ktoś/coś je zniszczył(o)? Chcesz wyjaśnienia? Patrz akapit wyżej) lokacji nie wspomnę by bardziej się nie wpieniać. Wcześniejsze gry zachowywały mniejszą-lub-większą geograficzną zgodność z poprzednikiem. Szkoda, że UIX tego nie robi.

Jednak najobrzydliwszą, zgniłą wisienką na gównianym torcie są same odzywki Avatara. Ja rozumiem w co celowali twórcy, rozumiem - chcieli stworzyć grę łączącą klasyczny świat i zasady z przyjaznością dla nowych graczy. Ale niestety - zjebali na tym polu niemiłosiernie. Co można było z tym fantem zrobić? Ot chociażby zaimplementować system podpowiedzi, który można wyłączyć lub włączyć - nowicjusze mogliby poczytać najróżniejsze hinty w stylu 'co zrobić dalej', czy 'gdzie iść', zaś starzy wyjadacze - grali by na żywca, nie przejmując się takimi detalami. Ale nie, obie grupy są skazane na niezwykle idiotyczne pytania Avatara w stylu 'czym jest Codex of Ultimate Wisdom' (?! zapomniało się czego dokonałeś w Ultimie IV?!), 'jak dostać się do Paws' tudzież 'gdzie jest wejście do lochu Despise'. Dobry Boże, jakbyś tego nie robił już parę razy w przeszłości! Naprawdę nie można było tego załatwić w sposób typu zwykły dialog, bez zbędnych pytań + ew. jakiś hint u góry ekranu 'idź tu i tu'? Amnezja Avatara jednak wywołała istny szał, połączony z białą gorączką i toczeniem piany z pysków fanów na całym świecie, gdy ten, będąc w Trinsicu, zadał legendarne (i legendarnie debilne) pytanie 'What's a paladin?' Już dziecięm będąc stwierdziłem, że coś musi być nie tak, by Czempion Cnót zadawał takie pytanie, ale kiedy już zagrałem ponownie w UIX starszym będąc - po usłyszeniu tego pytania czym prędzej wyłączyłem kompa, spaliłem swoje ubrania, umyłem się, zwinąłem się w kulkę w ciemnym kąciku i zapłakałem cicho. Spoony chyba najlepiej skomentował tą sytuację - 'to tak jakby Papież się zapytał czym jest pierdolona Biblia!'

(pytanie, które przeszło do historii)

...dobra, nieco ochłonąłem. Czy mimo tego shitstormu, który przedstawiłem u góry, uznaję UIX jako najgorszą część serii? Zdziwisz się - nie. Jak dla mnie miano tego 'zaszczytnego' tytułu piastuje Ultima VIII, która miała jeszcze bardziej bezsensowną historię, mało ciekawy świat jak i straszliwie pochrzanione sterowanie. Tak szczerze mówiąc - Ultima IX to dla mnie taki 'guilty pleasure'. Terminem tym (w przełożeniu na polski to coś a'la 'nieczysta/winna przyjemność') określa się czynności, z których czerpiemy przyjemność, ale wiemy, że są straszne i niemoralne (na zasadzie 'Boże, co, jeżeli się inni o tym dowiedzą?!'). Jedni potajemnie słuchają Bieber'a, inni pod kocem w szafie oglądają kucyki, a ja gram w Ultimę IX. Gra jest tak masakrycznie spieprzona pod względem historii/filozofii Britanni, że aż dla mnie śmieszna. A dorzućmy do tego jeszcze naprawdę świetną oprawę muzyczną, fajne rozwiązanie w postaci Karmy Avatara jako energii magicznej (za czynienie dobra, w postaci pomaganiu innym i questów pobocznych, dostajemy kilka punktów Karmy więcej, z kolei za niemoralne czyny [zabijanie niewinnych itd.] Karma jest nam odbierana), czy rozgrywka a'la Zelda czy Soul Reaver - to naprawdę mogła być nie najgorsza gra. Niestety, nie żyjemy w jakimś idealnym świecie, zatem wyszło jak zawsze - mnóstwo błędów, nieoptymalizowany kod, mały świat i wiadro pomyj wylane na głowy starych fanów serii - nawet sam Richard Garriott, twórca poprzednich, świetnych części, nie pomógł. Nie ma bowiem nic gorszego dla fana jakiejkolwiek serii, gry ta zostaje zupełnie spieprzona przez nieudolne decyzje i poczynania samych twórców. Jeżeli nigdy nie grałeś w jakąkolwiek część Ultimy, a chciał(a)byś, to dobra rada - zacznij od Ultimy VI albo VII. Przynajmniej oszczędzisz sobie wielu paradoksów i dodatkowego wyjaśniania, gdy po UIX zagrasz w jakąkolwiek inną klasyczną część serii.

1 komentarz:

  1. Przyznam się, że nigdy nie grałem w żadną część Ultimy, może w weekend spróbuje z VI ;-)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze, sugestie, przemyślenia? Wal śmiało!