czwartek, 25 lutego 2016

93 - Rollerbot: Time Journey

Rok wydania: 2000

Zgadzam się, na łamy tego bloga czasami dostają się małe gierki, które, z pewnych względów, zasługują na swoistą wzmiankę, by nie wylądować na zapomnianym bitowym śmietnisku historii. Tak się składa, że dzisiejsza mała produkcja akurat zasłużyła na wpis z bardzo oryginalnego powodu.


Rollerbot: Time Journey jest przykładem zręcznie wykonanej małej gry z roku pańskiego Anno Domini 2000, która to została wydana w ramach kompilacji podobnych nieskomplikowanych i niskobudżetowych tytułów, np. w kolekcji Extreme 3D Mini CD-Rom Games, tudzież jako produkt samodzielny (zaś wersja demo swojego czasu pojawiała się na tym cedeku i tamtym). Uwierzcie albo i nie, ale nawet w tak nieskomplikowanym produkcie starczyło miejsca na upchanie jakiejś fabuły. Całość kręci się w okół tajemniczego wirusa (o niezwykle wdzięcznej nazwie BaddyBot), który 'przypadkowo' (ano tak, wszak każde nieszczęście na tym naszym wspaniałym świecie dzieje się 'przypadkowo', czyż nie?) został wpuszczony do globalnej sieci i za plecami sieje ferment. Programiści wpadli w panikę, gdyż, przez tegoż wirusa, w pizdu poszedłby ich cenny (i tajemniczy) Time Project, dlatego też na ratunek wysyłają swojego bota od zadań specjalnych - RollerBota - na ratunek. Ma on za zadanie przejście (lub raczej 'przetoczenie') przez kilkanaście stref czasowych (które zostały dotknięte oddziaływaniem wirusa), zdobycie odpowiedniej ilości 'biomasy' (o tym za chwilkę), ominięcie innych wrogich botów, które oszalały na skutek wirusa, i dostanie się do tego głównego złego. Czyli ratowanie świata, jak zwykle - standardzik, co to dla nas.


Jakbym miał określić czy jest R:TJ, stwierdziłbym że całkiem sprawnie wykonaną wariacją na temat nieśmiertelnego Snake'a vel Węża, rodem z Nokii 3300. W gierce animujemy postać tytułowego Rollerbota (chcę uniknąć słowa 'sterujemy', gdyż jest ono stanowczo na wyrost - ale o tym za moment), który dziarsko toczy się przed siebie, unika wszelakich niemilców i zbiera wspomnianą, er, biomasę, która przybiera postać najzwyklejszych owoców (tudzież innych przekąsek - np. lodów). I tak co poziom, z okazjonalną chwilą wytchnienia na planszę bonusową. A określenie 'toczy się' jest tu jak najbardziej na miejscu, gdyż nasz milusiński cały czas zasuwa przed siebie i ani nie myśli się zatrzymać. Gracz może jedynie skręcać postacią w lewo i prawo, jak i podskoczyć - i to właściwie tyle. Aby całości nadać pikanterii, Kulkowski, po zebraniu odpowiedniej ilości owoców, zaczyna coraz to bardziej przyspieszać, co jest zarówno kłopotliwe (w sterowaniu), jak i pomocne (można skoczyć na dłuższą odległość). Podczas kręcenia beki spotkamy kilka typów botów-wrogów (zarówno niespecjalnie uprzykrzających życie [kręcących się tu i ówdzie], jak i bardziej upierdliwych [podskakujących czy najgorszych - latających za Rollerbotem]), z którymi to kontakt natychmiastowo zakończy egzystencję naszej toczącej się kulki. Należy się odpowiednio przygotować na takie spotkania, zbierając specjalne, erm, niebieskie kulki z oczkami, które sprawią, że za Rollerbotem zaczną podążać małe, przyjazne bociki, które wezmą na klatę bliskie spotkania trzeciego stopnia z wrogami, kończąc swą egzystencję zamiast naszej. Warto jednak o wspomniane boty dbać, gdyż gdy zbierzemy wszystkie 3 na każdym poziomie i nie trafimy na wroga ani razu, to po zakończeniu levelu zostaniemy nagrodzeni dodatkowym życiem (a te bardzo się przydadzą, zwłaszcza na późniejsze plansze). Z innych atrakcji można wymienić pierścienie, żywcem wyjęte ze Star Foxa - gdy przez nie przeskoczymy dostaniemy dodatkowe punkty, lub też czas na zakończenie poziomu (gdyż o tym nie wspomniałem - ale tak, każdy level musi być ukończony w dostępnym czasie).

(przynajmniej jest jarmarcznie i kolorowo)

I na tym właśnie polega główna zaleta, a zarazem minus tej produkcji - prostota. Z jednej strony - ot nieskomplikowany, lekkostrawny tytuł, w sam raz do łupnięcia na 5 minut w celu odstresowania się po ciężkim dniu w pracy/szkole/na uczelni (niepotrzebne skreślić). Z drugiej strony - rety, jakby nie patrzeć - on oferuje mniej niż dzisiejsze prościutkie popierdółki mobilne! 12 poziomów, brak save'a, passwordów, czy w ogóle jakiegokolwiek sposobu kontynuowania rozgrywki, brak tablicy najlepszych wyników (gra jedynie zapamiętuje najwyższy wynik), a co lepsze - brak jakichkolwiek (!!) opcji. Po prostu odpalamy grę, naciskamy spację i tyle. A jeżeli chcemy przerwać, to szybkie klepnięcie Esc załatwi problem. Nie modyfikujemy tutaj nic, ani dźwięku, ani grafiki (gra domyślnie startuje w 640x480, z wybranym głównym sterownikiem graficznym), ani sterowania, ani poziomu trudności - carramba, toć to już stary Wąż na Nokii miał różne poziomy podświetlenia czy wybór trudności! To dopiero męskie zasady na grę, nieprawdaż? Kto by tam zajmował się jakimiś pierdołami - wystarczy komunikat 'Press Space' i tyle! Rety, toż to jak powrót czasów Atari 2600! (...chociaż nie, nawet gry i na tę konsolę czasami miały jakieś opcje do ustawienia)

Pamiętam jak w, bodajże, kwietniowym numerze CDA, z roku 2001, zamieszczono recenzję dzisiaj opisywanej gierki. Redaktor (zabijcie, ale nie pamiętam kto) nie był zbyt zadowolony prostotą tytułu, gdyż wystawił niezbyt chwalebną ocenę końcową - dokładniej to 2 oczka na 10.  Niekoniecznie się zgadzam z aż tak surowym werdyktem, gdyż nawet i w prostocie jest piękno - ot takie 4, a przy lepszym humorze nawet i 5/10. Owszem, gra jest niezwykle nieskomplikowana i prosta, niczym budowa radzieckiego czołgu T-54, ale przynajmniej za to ma bardzo szybkie do skumania zasady, kolorową i staranną grafikę, nawet wpadający w ucho główny motyw muzyczny, i nawet wciąga przez te pierwsze 5 minut (implikując, że całość przejdziesz w jakieś 15). W sumie nawet można pokusić się o stwierdzenie, że idealnie nadaje się do pacyfikacji dzieciaków w wieku przedszkolnym. :) (nawet sprawdzałem na swoim młodszym kuzynostwie - faktycznie, przez jakiś czas działało!). Ale czy warto specjalnie odgrzebywać i uruchamiać grę dzisiaj? Niekoniecznie. Głównie z powodu, że nie działa na najnowszych systemach. :) (nie działała w sumie już od czasów XPka). Inny zaś jest taki, że, jak wspomniałem wcześniej, bardziej rozbudowane i lepsze popierdółki można znaleźć na tablety i smartfony. Tak więc niech RollerBot pozostanie ciekawym eksponatem muzealnym, pokazującym, że prostota może być zarówno zaletą, jak i wadą danego produktu.

1 komentarz:

  1. Pamiętam, że w dzieciństwie nawet najprostsze gry potrafiły przyciągnąć do monitora na wiele godzin. Teraz każdy ma już wymagania - tu zła grafika, tam brak fabuły, gdzie indziej słaby system rozwoju postaci :P A dawnymi czasy jak grałem w Asterixa na gameboju, to świat wokoło nie istniał :)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze, sugestie, przemyślenia? Wal śmiało!