piątek, 31 maja 2013

37 - South Park

Rok wydania: 1998
Dostępna także na: Sony Playstation, Nintendo 64

I'm goin' down to South Park, gonna have myself a time.
Friendly faces everywhere, humble folks without temptation.


Goin' down to South Park, gonna leave my woes behind.
Ample parking day or night, people spouting 'Howdy Neighbour'!


Heading on up to South Park, gonna see if I can't unwind.
(I like fucking silly bitches, cause I know my penis likes it.)


So come on down to South Park, and meet some friends of mine!

Gierkowe adaptacje seriali najróżniejszych maści nie są niczym nowym. Fakt, pojawiają się o wiele rzadziej, niż adaptacje filmowe, ale przynajmniej parę na ten nieszczęsny rok finansowy dostrzega światło dzienne. Ograniczmy się jedynie do seriali produkowanych stricte dla doroślejszej publiczności i pomyślmy - Simpsonowie, Family Guy, X-Files... sporo tego było. I przygodówki (X-Files The Game), samochodówki (Simpsons: Hit 'n Run), action-adventure (Family Guy: The Game) tudzież całe mnóstwo najróżniejszych gatunków, wydanych pod szyldem z logiem Doctor'a Who. Nie oszczędzono nawet sympatycznych, wycinankowych trzecio/czwartoklasistów (zależy od kiedy oglądasz SP). Przyznaję rację, 'spokojne' miasteczko ze stanu Kolorado i dzisiaj pojawia się w najróżniejszych grach (z tych większych - South Park: The Stick Of Truth ma być (oby) wkrótce wydany, z wcześniejszych - SP: Tenorman's Revenge czy Go! Tower Defense Play), jednak pierwszy debiut zaliczyło już w 1998, podczas ledwo drugiego sezonu (to się nazywa popularność! A pomyśleć, że już stuknął im szesnasty...). Co jednak jest najciekawsze - w tamtym okresie wyszły łącznie trzy gry bazujące na świecie z serialu (ostatnia w 2000), następnie przez 9 lat było nieco cicho, aż do wydania SP Go! Tower Defense. Skąd taka długa przerwa? Zapewne przez jakość pierwotnych produkcji, która była dość, hmm, powiedzmy 'dyskusyjna'. Fanom serialu się mogły podobać, ale już nieobeznanym w temacie, jak i recenzentom, niekoniecznie. Oj pamiętam to całkiem nieźle - nie za dobre oceny zebrały owe produkcje. Czy słusznie - dziś się dowiemy, biorąc pod glany pierwszą (w ogóle) grę z logiem "South Park" i podpisem "Official Video Game" na pudełku.

Od razu ostrzegam - omawiany tytuł to ...FPS. Hej, chwila, nie zamykaj tego okna! Fakt, może to i FPS, ale stworzony przez Iguana Entertainment, twórców m.in. czterech części Turoka (Dinosaur Hunter, Rage Wars, Seeds of Evil oraz Shadows of the Oblivion, wszystkich wydanych na N64, dwie z nich pojawiły się także i na pieca). A Turoka większość wspomina jak najbardziej miło, więc jest jakieś światełko na końcu tego ciemnego tunelu, nieprawdaż? Jak to zwykle, niczego nie będę owijał w bawełnę, tylko walnę prosto z mostu - wersja na Nintendo 64 jak najbardziej może się podobać. To właśnie ona została wykonana przez wyżej wymienione studio, dlatego też jest najlepsza z całej trójki. Port na PC też jest mniej-lub-bardziej w porządku. Jednak trzymajcie się z daleka od wersji na PSXa. Tę konwersję przygotowywało zupełnie inny zespół i, niestety, spieprzył robotę dokumentnie. To właśnie przez wersję na szaraka gra otrzymała solidne baty od najróżniejszych recenzentów, szargając opinię wszystkich trzech portów na raz (na zasadzie 'o, to było gówno na pleju, to na Nintendo pewnie jeszcze gorsze' itd.), mimo, że wersja na N64 nie została oceniona najgorzej (średnia coś koło 6+/7 na 10 oczek). Jeżeli byliście nieszczęśnikami, którzy to katowali się przy szaraku, to polecam najpierw obczaić dwie inne wersje, zanim wydacie werdykt, że SP jest zupełnie do kitu. A my w międzyczasie powróćmy na właściwe tory i pobajajmy nieco o samej grze...

(cicho wszędzie, głucho wszędzie...)

Ogromna kometa zbliża się w kierunku Ziemi. Wierząc narratorowi wprowadzenia doprowadzi ona do wielu dziwnych i nadprzyrodzonych zjawisk, gdyż jest to źródło zła wszelakiego. I też tak się stanie, bowiem South Park zostanie zaatakowany przez zmutowane indyki, złowieszcze klony, wściekłe krowy, obcych oraz zbuntowane zabawki (znawcy starszych odcinków SP doskonale wiedzą skąd taki dobór przeciwników :)). Fabuła ogólnie jest podzielona na 5 epizodów: Operation Turkey Butt, A Clone of your own, Close encounters of the Bovine Kind, Something wicked this way clunks i Some disassembly required. W każdym z nich czwórka sympatycznych bohaterów zmierzy się z innymi przeciwnikami - w pierwszym będą to indyki, w drugim klony itd. Poszczególne epizody są okraszone cutsceną intra oraz outra (czasami też i między poziomami), w których stary, dobry Chef przekaże nam aktualizację danej sytuacji, oraz podpowie gdzie udać się dalej, aby uratować miasteczko przed falą (dosłownie) wrogów. Tak jak w serialu, nieprawdaż?

A kim chcemy grać? Do wyboru jest, standardowo, Kyle, Cartman, Stan lub Kenny. Mimo faktu, że początkowo wybieramy tylko jednego z nich, to i tak w czasie rozgrywki będziemy musieli odnaleźć pozostałą trójkę zanim zabierzemy się do oczyszczania miasta z brudów (zazwyczaj na samym początku poziomu). Powód ku takiemu rozwiązaniu jest prostu - raz, że w cutscenach występuje cała czwórka (czasami trójka, gdyż i tutaj obecny jest klasyczny motyw śmierci Kenny'ego - ta następuje w każdym epizodzie), dwa że co niektóre bronie są używane wyłącznie przez jednego bohatera (dlatego cała czwórka/trójka podróżuje naraz). Jeżeli już o zabawkach mówimy - nieco ich tutaj jest, oczywiście wszystkie możliwie absurdalne. Podstawową, nieskończoną bronią są śnieżki. Szybko je się 'przeładowywuje', ale też i nie czynią za mocnych szkód. Co ciekawe - istnieje pewne, hm, biologiczne ulepszenie, które sprawi, że piguła będzie ciut mocniejsza. Jakie? Hem, powiedzmy, że po zastosowaniu jego śnieżka barwi się na żółto. Resztę sobie dopowiedz sam. Z innych broni wymienić można między innymi Dodge Ball (czerwona piłka do zbijaka, odbija się od ścian/przeciwników, więc uważaj, by nie oberwać), Toiler Plunger Launcher (wyrzutnia przepychaczek, co ciekawe - można je zebrać ponownie, kiedy się odkleją od celu), Sponge Dart Gun (karabin na fistaszki, można go naładować na 4 różne poziomy, każdy z nich zadaje inne obrażenia), Sniper Chicken (kurczak snajperski, precyzyjnie strzela jajami) czy Terrance and Phillip Dolls (działają na zasadzie min-granatów, eksplodują, gdy coś się do nich zbliży [lub też w kontakcie z wrogiem], wydzielając chmurę, hmmm, fizjologicznych gazów, jak na duet T&P przystało). Co tutaj jest ciekawe - większość broni może strzelać na dwa sposoby. Np. wyrzutnia przepychaczek może strzelać normalnie jedną, lub też wolniej, ale trzema na raz, tudzież kurczak snajperski może zarówno domyślnie napierniczać jajkami, lub też korzystać z wolnego, ale precyzyjnego zoom'a. Z innych znajdziek można wspomnieć np. o Beefcake (nieśmiertelność na chwilę) tudzież paczce Cheesy Poofs (odnawiają zdrówko). Wpasowali się w realia serialu, nie ma co.

(jest i ulubieniec publiczności!)

Szaleć będziemy głównie na ulicach South Parku, jego obrzeżach, jaskiniach i górach w około, ale także i w sekretnych magazynach czy sklepie z zabawkami. Wszystko zdaje się być przeniesione żywcem z serialu - proste, jaskrawe kolory, minimalna ilość polygonów i wszelkich fajerwerków graficznych. Fani serialu, zwłaszcza pierwszych odcinków, poczują się jak w raju.  Zwłaszcza, że początkowo można zwiedzić centrum miasteczka, które wygląda dość wiernie temu serialowemu. Niestety, później już wszystko nieco się psuje, gdyż po wyjściu z miasteczka pozostaje wyłącznie śnieg, nieco drzewek, parę kamieni i wszędzie góry. I to wszystko. Monotonia graficzna czasami straszliwie daje się we znaki, zwłaszcza podczas pierwszego epizodu, kiedy to poruszamy się po jaskiniach gór otaczających miasteczko. Biednie nieco to wygląda. Dodajmy do oprawy graficznej jeszcze standardową, jak na tamte czasy, mgłę, która wybitnie ograniczała pole widzenia, i już mozolnie konstruowana układanka nieco się burzy. Tym niemniej źle nie jest - po przejściu tych kiepściawych fragmentów znowu będziemy mogli nacieszyć oczy widokiem miasteczka. Właściwie taka oprawa graficzna to nawet plus produkcji - jakby nie patrzeć, całkiem nieźle pasuje w wycinankową, kolorową otoczkę, tworzoną przez serial.
Podobnie jest z oprawą audiowizualną. Muzyczki są niezwykle wiejsko-buraczane, z nieśmiertelnymi banjo na czele. Normalnie doprowadzałyby one człowieka do szaleństwa, jednak w tym przypadku całkiem nieźle komponują się z ogólną atmosferą gierki. Zwłaszcza że (przynajmniej w wersji na N64) muzyczki dynamicznie się zmieniają, w zależności od tego, gdzie obecnie gracz się znajduje. Z kolei voice-over'y i speeche - małe mistrzostwo. Powiem tylko tyle - nad głosami czuwali zarówno twórcy SP - Matt Stone i Trey Parker, ale także nie zapomniano o Isaacu Hayesie - nieśmiertelnym głosie czarnoskórego Chefa (nadal ubolewam, że już nie podkłada głosu pod postać). Wiecie zatem czego się spodziewać - sporo przekleństw i wyszukanego humoru. Szkoda tylko, że samych speechów nie jest aż tak wiele, i po pewnym czasie słuchanie po raz n-ty gadki 'die evil turkey, die!' może nieco denerwować, niż bawić.

 
(nieco przydługi gameplay - ale przynajmniej cały pierwszy epizod masz jak na talerzu!)

Niestety, dochodzimy teraz do punktu krytycznego tej produkcji - nudy. To właśnie odrzuciło większość graczy od obcowania z produktem. Powiem krótko - SP był robiony na nieco prymitywnych zasadach rozgrywki. Atakuje cię stado przeciwników. Wyrzynasz owe stado. Kilka kroków dalej atakuje cię kolejne stado. Wyrzynasz owe stado. Wchodzisz do pomieszczenia z zamkniętymi drzwiami. Aby je otworzyć musisz wyrżnąć stado przeciwników w pomieszczeniu. Wyrzynasz owe stado. I tak do usranej śmierci. Albo zakończenia poziomu. Fakt, czasem zdarzają się miłe niespodzianki, w postaci zniszczenia tanka, który rozsiewa mniejszych przeciwników, tudzież potyczka z bossem, jednak lwią część gry stanowi przejście z punktu A do punktu B, zabijając tabuny wrogów po drodze. A nie jest aż tak łatwe, gdyż wredziochy, mimo że słabe, jednak w ogromnych ilościach są dość śmiercionośne, gdyż mogą szybko otoczyć postać i jeszcze szybciej sprowadzić jego zdrówko do parteru. A save'a w czasie poziomu NIE wykonamy, jedynie po zakończeniu tegoż. Nawet jeżeli jesteś już na końcu - jak cię zabiją to przykro mi, zaczynasz od samego początku (a żeby chollllera wzięła te dawne standardy konsolowe!). Sama gra także długa nie jest. Łącznie do przejścia mamy 16 poziomów - przy dobrych wiatrach ukończymy je w kilka godzin. Żywotność nieco przedłuża tryb multiplayer, w którym mamy do wyboru całe mnóstwo najróżniejszych postaci z uniwersum SP (które to można odblokować poprzez wpisanie odpowiedniego kodu, który dostajemy po przejściu kolejnych poziomów trybu single). Big Gay Al, mama Cartmana, Mr. Mackey, Ike, Jimbo i Ned, Officer Barbrady - i takimi będzie można pokierować w partyjce multiplayera. Nie jest to Goldeneye, jednak przez dłuższą chwilę powinien przynieść nieco radochy.

Ufff. Z jednej strony widać, że twórcy się chcieli postarać. Odtworzenie czołówki serialu w 3D, charakterystyczne miejscówki i speeche, otoczka radosnego absurdu, a przede wszystkim - humor, humor i jeszcze raz humor. Ale z drugiej - gra strasznie może odpychać monotonią i nudą, która zbyt często wieje z ekranu. Fani serialu spokojnie mogą sobie pozwolić na obcowanie z gierką, zwłaszcza w wersji na N64, która jest najlepsza ze wszystkich. Reszta? Może spróbować, chociaż cudów spodziewać się nie należy. A naprawdę - wielka szkoda, licencja takiego kalibru naprawdę miała spory potencjał na bycie czymś nieziemsko zajebiaszczym. A wyszło jak wyszło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze, sugestie, przemyślenia? Wal śmiało!