środa, 30 kwietnia 2014

63 - Construction Bob Escapes From Hell

Rok wydania: 1995

Wybitnie nieznanych, DOSowych gier (o niesamowicie chwytliwych nazwach - jak zresztą widać) ciąg dalszy!

Jako że w końcu przyszła krótka chwila na złapanie oddechu, pośród tych wszystkich projektów i prac magisterskich, stwierdziłem, że dzisiejsze popołudnie mógłbym spędzić na przyjemnym grzebaniu w komputerowych starociach. Po krótkich przeszukiwaniach piekielnych czeluści katakumb zwanych 'moim pokojem', udało mi się odnaleźć kilkanaście płytek z shareware'em z lat 1994-1998 (rany, ktokolwiek jeszcze pamięta te cudowne wynalazki? Kiedy na 18-megabajtowej płytce można było umieścić 30 demek wcale nie najgorszych gier?). Czym prędzej, z niezwykłymi wspomnieniami i wypiekami (bułeczki, rogaliki itd.) na twarzy wrzuciłem zależałe już płytki do napędu starego kompa, aby ten skutecznie je rozgrzał światłem lasera. I co wam powiem - naprawdę miło było obejrzeć to menu, które tak bardzo zapamiętałem dzieciem będąc. Ale co wam tu będę pieprzył o wspomnieniach z dzieciństwa, przejdźmy do setna sprawy - jednego z shareware'ów, i to z wybitnie chwytliwą nazwą, który znajdował się na płytce z kilkunastoma wersjami demonstracyjnymi przeróżnych platformówek.

Już sama nazwa niesamowicie wybijała się z tłumu i przykuwała uwagę. Nieznany kuzyn Boba Budowniczego się nieźle zabawił i trafił do piekła? Powiedzmy, że na własne życzenie, jako że nasz szanowny Konstruktor, w ramach prowadzonego przez siebie reality-show, stwierdził, że zinfiltruje tajemniczy dół, w którym końca nie widać. Jak na dobrego szołmena przystało, nasz stary dobry Bob poświęcił się ku uciesze widzów, wskakując do dziury, mając nadzieję na szybkie rozwiązanie sprawy. Pech akurat chciał, że ów dolisty dół prowadził prosto do piekła, do którego, chcieć, nie chcieć, trafił nasz Bob, będąc już na samym dnie dziurzyska. A niestety imć Szatan nie należy do ludź- stworzeń, z którymi można dyskutować, dlatego też ani mu się śni wypuszczać Boba do świata żywych. No cóż, taki drobny detal, mała wpadka w naszej karierze - nie pozostaje nam zatem nic innego, jak tylko zakasać rękawy i samemu znaleźć wyjście z piekielnych otchłani.

Powiem szczerze, że taki build-up fabuły byłby wprost idealny na jakiegoś Doom-o-podobnego FPSa, nieprawdaż? Nic, tylko piły w dłoń i szarża na demoniczne stwory, w nadziei na ucieczkę z tego piekielnego miejsca. Ale cóż, jak mawiają angole, "not today". CBEFH (nawet skrót jest epicki) to gierka typowo arcade'owa, w duchu pierwszych Donkey Kongów. Jak się okazuje, piekło przypomina szyby kopalniane, z całym mnóstwem wózków z węglem, torów kolejowych, jak i wybitnie niestabilnych mostów. Naszym zadaniem będzie ominięcie wszelkich pułapek, w postaci pędzących wózków, wielkich kamieni, demonicznych łap, strzelających z łuku gargulców, czy nawet kapiącej wody (serio, nie żartuję), i bezpieczne przedostanie się do kolejnej lokacji.  Każdy poziom składa się z 3 sekcji, które wyraźnie różnią się celem przejścia. Pierwsza z nich to klasyczne skakanie wyżej i wyżej - musimy, odpowiednio manewrując między jeżdżącymi i stacjonarnymi wózkami, dostawać się na kolejne poziomy torów, aby bezpiecznie wskoczyć do wyjścia. Wózki są tutaj o tyle denerwujące, gdyż przy uderzeniu w takowy spadamy na poziom torów niżej (możliwym jest także upadek z ostatniego poziomu torów, prosto do lawy na dole, która kosztować nas będzie jedno cenne życie). Druga z sekcji także opiera się na skakaniu, lecz w innym kontekście - teraz to my siedzimy w wózku, który mknie po niebezpiecznych torach, jako że co raz trafiają się nam pod kołami wielkie kamulce i dziury, które szybko i efektownie skończą nasze podróżowanie. Tutaj celem jest wykonywanie odpowiednich skoków - długich lub krótkich - aby ominąć wyżej wymienione nieprzyjemności. Trzecią (jak dla mnie najnudniejszą) sekcję z kolei charakteryzuje wolne platformówkowanie z minimalną ilością skoków (ot tak dla odmiany, żeby się przypadkiem graczom w dupach nie poprzewracało) - ot idziemy sobie po radosnym (i kiepsko skonstruowanym) moście i co raz musimy omijać krople kapiącej wody, które strącą nas do rzeki lawy. Po przejściu wszystkich trzech sekcji dostajemy małe podsumowanie, z ilością punktów zdobytych w czasie giercowania, możliwość zapisania gry i wio od nowa. Tyle że z ciut większym poziomem trudności. A poprzez "większy poziom trudności" rozumiem tutaj szybciej poruszające się wózki, więcej kamieni czy dziur tudzież jacyś dodatkowi niemilcy w danej sekcji, mający za zadanie pokrzyżowanie naszych planów. Zaś na samych arcade'owych odczuciach jednak się nie kończy - na każdej sekcji można znaleźć specjalny klucz, który później, po przejściu danego poziomu, jest używany do otwarcia pomieszczenia ze specjalnym diabelnym rubinem - przedmiotem, który zebrany w określonej ilości, pozwoli Bobowi ostatecznie wyrwać się z piekielnych czeluści. Naturalnie aby zdobyć rubin, należy zebrać wszystkie 3 klucze z danego poziomu, w innym przypadku będzie kiszka. Niestety, żadnych innych znajdźek tu nie stwierdzono (nawet ekstra życia - te dostaje się za podliczane punkty pomiędzy poziomami).


(Bob i jego piekielne przygody)

I na tym właśnie polega problem tego tytułu - nuda i niesamowita wtórność. O ile pierwsze sekcje jeszcze mogą dawać jakąś radochę z gierkowania, tak niestety już kolejne nużą straszliwie i niesamowicie. Wszak ile można skakać po tych samych torach? Przy tym samym tle, i w ogóle modelu graficznym? Nie pomaga nawet tutaj skalowanie poziomu trudności (całkiem dobrym, tak nawiasem mówiąc), czy dokładanie kolejnych elementów, uprzykrzających nam życie (jak wspomniane demoniczne łapska czy strzelające z łuku gargulce - robi się trudniej, ale wcale nie bardziej interesująco). Może w latach 80, przy tych wszelkich grach arcade, coś takiego by przeszło, jednak to już był rok 1995, a gry mocno ewoluowały od tamtego czasu. Szkoda, że autor nie szarpnął się na nieco lepsze rozwiązania gameplay'owe (jak chociażby nawet zróżnicowane tła czy małe cięcie-gięcie zasad kolejnych sekcji), jako że audiowizualnie tytuł nawet daje radę - a zwłaszcza w kategorii 'audio', jako że kompozycje zawarte w CBEFH, a odtwarzane na starym dobrym chipie OPL3, są jak najbardziej dobrze skomponowane i od razu wpadają w ucho (głównie dzięki zmyślnie użytemu basowi). No cóż, szkoda, gdyż gierka zostanie co najwyżej zapamiętana jako shareware'owy tytuł na 5 minut - ot włączyć, chwilę pograć, wyłączyć (i zapewne zapomnieć).

1 komentarz:

Komentarze, sugestie, przemyślenia? Wal śmiało!