środa, 10 kwietnia 2013

XX2 - Mapy, książeczki, monety, amulety - czyli o "feelies" w starszych grach

Feelies. Tak, właśnie, feelies. Czym do cholery są te całe 'feelies', zapytasz? Na polski można by było to przełożyć jako najróżniejsze dodatki, znajdujące się w pudełkach z grami - jednak angielskie określenie, po raz pierwszy użyte przez firmę Infocom, jeszcze w latach 80, podoba mi się o wiele bardziej. Dziś znowu zapraszam was na małą, nostalgiczną podróż, w czasie której weźmiemy pod obcasy parę starszych gier i przyjrzymy się zawartością, jaką oferowały ich pudełka.

W dzisiejszych czasach najróżniejsze bajery, dodawane do wszelakich produkcji, zupełnie nie dziwią - ale pod warunkiem, że jest to jakaś edycja kolekcjonerska. Tam to aż roi się od przeróżnych mapek, artbooków, plastikowych pierdółek czy innych autografów i włosów łonowych twórców. Co prawda podstawki także coś tam mogą mieć gratis. Rzadko, ale czasami jakaś miła niespodzianka się trafi (po części to zrozumiałe - gdyż co można dodatkowo jeszcze wcisnąć w pudełko DVD, hmm?) Wszystko cud, miód i majonez - ale kiedyś, jeżeli chodzi o ten temat, to było inaczej. Oj bardzo inaczej.

Lata 80 i 90 to nieco dziki okres, jeżeli chodzi o produkcje gierkowe. Mieszano gatunki, rozbudowywano wiele motywów, dodawano także nowe - a całość biła po łapskach (i to grubą, drewnianą linijką) bariera technologiczna, w postaci zarówno pojemności nośników jak i mocy obliczeniowej, która nigdy nie pozwalała w pełni rozwinąć skrzydeł twórcom. Tym niemniej ci radzili sobie świetnie i, pomijając fakt, że są ograniczani z niemalże każdej strony, robili swoje i dostarczali coraz to lepsze i lepsze gry. Ale chwila! Wszak wspomniałem, że stopień skomplikowania rósł, czyż nie? Tak szybko, że do niektórych gier trzeba było doktoratu i habilitacji z gierkologii. I co robili twórcy? Mieli dwa wyjścia. Albo od razu kopnąć gracza w dupę i rzucić go na głęboką wodę, z jakimś przemiłym "radź sobie sam frajerze, ha ha ha!" na ustach, albo nieco mu pomóc. To drugie podejście często było stosowane w RPGach, do których dodawane były tzw. hint-booki, zwane także clue-bookami. Przykładem tu może być Might & Magic II: Gates to Another World:


Czymże był ten cały hintbook, zapytasz? Połączeniem standardowej instrukcji (w stylu "naciśnij strzałkę w lewo by iść w lewo") wraz z opisami świata gry - rozpiską klas postaci, mapami kolejnych regionów, opisem czarów, bestiariuszem itd. Było to o tyle udanym zabiegiem, gdyż gracz nie czuł się wyobcowany podczas zabawy, mając jedynie suche fakty o sterowaniu czy bąknięcie o historii gry, tylko już na początku, niczym wielkie panisko, dostawał pełną referencję świata, w którym toczyła się rozgrywka, i mógł od razu przystąpić do dziarskiego podróżowania, nie tracąc czasu na poznawanie kolejnych, tajemniczych (często nawet i urojonych) rozwiązań designerskich, czy gdybaniu "a co robi ten czar/przedmiot?". Dodatkowo można powiedzieć, że takowe książeczki pełniły rolę takich jakby prymitywnych artbooków - często na co niektórych stronach można było popodziwiać wszelkie graficzki od artystów, którzy pracowali nad daną produkcją.

(widoczki z hintbook'a M&M II, kliknij tu, by zobaczyć w pełnym rozmiarze)

Developerzy punktują niezłymi dodatkami, publiczność szaleje. Pokusisz się zatem o stwierdzenie, że na tym polu już osiągnięto perfekcję i już więcej nie trzeba nic robić? Hah, otóż nie - szanowny Origin Systems załapał motyw z hintbook'ami i przerobił go na coś o wiele lepszego. Jeżeli jesteś obtrzaskany w temacie, to już na pewno wiesz o czym mówię - seria Ultima. Będzie o tyle prościej, gdyż jestem wielkim fanem gier z Avatarem i światem Britanni:

(moja skromna Ultimowa kolekcja)

Naturalnie zapytasz zatem - coś lepszego, niż hintbook'i? Da się? Owszem, że się da. Do gier spod znaku Ultimy dodawano, poza krótką, zwykłą instrukcją oraz kartą referencyjną, książeczki, jakby żywcem wyjęte ze świata gry:

 

Osochoźźi tutaj, panie kapitanie? Otóż książki te były rozwinięciem hintbook'ów - zawierały wszystko to, co pierwowzór (opisy czarów, miast, potworów i te wszystkie inne pierdółki), ale posiadały także dodatkowe rozdziały, traktujące np. o geografii terenu, najróżniejszych przypowieściach i anegdotach, astrologii, systemie filozoficznym czy religii. Czyta się je naprawdę świetnie, nawet, kiedy nie jest się za bardzo obeznanym w uniwersum Ultimowym. A to jest zasługą samego stylu pisania tych małych arcydzieł - wszystko jest przestawione w taki sposób, jakby świat Britanni faktycznie gdzieś istniał, a całość przypominała swoisty przewodnik turystyczny. Nic, tylko pieprznąć tym wszystkim i jechać na długie (i zasłużone) wakacje do Britan, New Magincii czy Skara Brae.

(co czeka czytelnika w książeczkach ze świata Ultimy, tu masz przybliżenie, śmiało klikaj)

Skoro już siedzimy w tej serii gier to pogawędźmy chwilę o mapach, ok? Tutaj już jest nieco mniejszy szał, gdyż wyniki pracy kartografów i dzisiaj są dodawane do najróżniejszych gierek (np. Borderlands). Wszystko to jest piękne i fajne, ale i w tej kwestii Ultima pozamiatała - zaczynając od Ultimy II, w każdym pudełku można było znaleźć mapę, nie papierową, a na materiale:


Istny strzał w dziesiątkę jak dla mnie - nie dość, że materiał wytrzymuje więcej niż poczciwy papier, to w dodatku mapy w takiej formie prezentują się po prostu ślicznie na ścianie. Dodatkowo każda z nich przedstawia ten sam kontynent, jednak coraz to bardziej rozbudowany i podlegający geograficznym zmianom (akcja Ultimy IV, V, VI, VII i IX toczyła się w tym samym świecie), dlatego też mapki wzbudzały naturalną ciekawość wszelkich moich gości - ale ładne, a skąd są, co przedstawiają itd.
I żeby nie było, odłóż te widły - mapki na materiale niestety były zarezerwowane tylko dla głównych części sagi. Wszelkie spin-off'y owszem, posiadały te zacne dodatki, ale już niestety papierowe. To samo tyczyło się najróżniejszych ponownych wydań, tańszych serii jak i combo-paków:


Gratisowo do Ultim (jak i innych gier, naturalnie - to była częsta praktyka w tamtych czasach, głównie w produkcjach Infocomu) często były dodawane mniejsze gadżety, które były repliką witalnych przedmiotów z wirtualnego świata. Jak ot chociażby Orb of the Moons w Ultimie VI, karty Cnót w Ultimie IX czy Medalion Bractwa z Ultimy VII. Szkoda, że tak mały i bez łańcuszka - ale jest:


A pozostając jeszcze w temacie kartograficznym, to także zarzucę małą ciekawostką - te były dodawane nawet do gier, których gatunek nie wskazywałby na potrzebę posiadania mapki. Do czego zmierzam? Nie wiem czy wiecie, ale do starego, dobrego Raymana 2 (wersja Nintendowo sześćdziesiątczwórkowa) także była dodawana mapa, na śliskim papierze, ale zawsze. Tak, dobrze przeczytaliście - mapa do platformówki, kogoś chyba pokopało? :) Niekoniecznie, ona sama prezentowała się całkiem zgrabnie, a dodatkowo można było zobaczyć ile poziomów dzieli nas od finałowego starcia z paskudnym Brzytwobrodym:

 
(mapa dodawana do platformówki, świat się kończy!)

Ale już ok, ok, dajmy spokój biednym RPGom i ich dodatkom, niech przejdą na zasłużoną emeryturę. Przyjrzyjmy się teraz naszym sokolim wzrokiem (i noktowizorem) na inne gatunki gier. Rol pleje miały lekko - tam można było się nieźle rozpisać o świecie, potworach czy religii. Ale co zrobić z grami, które nie miały jakiegoś mocno rozbudowanego uniwersum, wielu potworów, miliona grywalnych postaci i tej samej ilości zacnych kobiet, czekających na kopulację? W tym wypadku było nieco ciężej, gdyż wymagana była większa ilość kombinowania, niczym koń pod górkę. Nie potrzeba było mocno rozbudowanych instrukcji czy opisów. Ale hej, może by stworzyć coś, co nieco polepszy ogólny odbiór gry? Tak oto twórcy po raz kolejny pokazali, że "yes, we can" i błysnęli. Przykład? BioForge, o którym już nieco pisałem. Tam w pudełeczku można było znaleźć tzw. "Field Personnel File":


Ta krótka (30 stron) książeczka nie zawierała żadnych opisów postaci czy map. Za to znajdowały się w niej wszelkie raporty i notki, przygotowane przez byłego szefa ochrony bazy na Deadalusie - Caynana. Przeczytamy tam zarówno raporty o uszkodzeniach, oficjalne notki do przełożonych, komunikaty publiczne czy prywatne przemyślenia, w których Caynan co raz to bardziej zaczyna wątpić w filozofię Mondite'ów (co było zgubą dla niego - przez nie zostaje osądzony, skazany i poddany eksperymentom medycznym). Taka lektura stanowi zacny wstęp do gry, gdyż z niej można sporo się dowiedzieć o samej bazie, z której chcemy uciec, jak i o zwyczajach, które były na porządku dziennym w tym przybytku (zarówno baza, jak i projekt ABA był super mega ultra top secret, więc wiecie czego się spodziewać) czy po krótce o geografii księżyca i panujących na nim warunkach. Po raz kolejny - czyta się całość naprawdę przyjemnie, wszystko pisane z takimi detalami, jakby serio w rękach trzymało się jakieś tajne akta. Do całości brakuje tylko snajpera za oknem, który zaraz cię sprzątnie za czytanie takich sekretów.


Innym przykładem (którego niestety już nie posiadam) ciekawego wstępu do gry jest pamiętnik dodawany do produkcji o nazwie Dreamweb (także nieco już o niej nawijałem), o wdzięcznej nazwie "Diary of a (Mad?) Man". Dość psychodeliczna lektura - opisanych jest tam, w formie pamiętnika, naturalnie, kilkanaście dni z życia Ryan'a (głównego bohatera), kiedy ten popada w coraz większy obłęd, spowodowany tytułową Siecią Snów. Po takiej czytance ciężko stwierdzić, czy Ryan serio był bohaterem i wysłannikiem Dreamwebu czy po prostu zwykłym psycholem, mordującym kolejne, Bogu ducha winne osoby. Tym niemniej - także świetne wprowadzenie do gry, a dodatkowo małe zabezpieczenie antypirackie (na ostatniej stronie znajdują się "rzeczy do zapamiętania", które należy podać w czasie giercowania). Dwa w jednym, czemu by nie? To nic dziwnego, często takowe książeczki pełniły rolę swoistego AP (m.in. także też w Ultimie VII).

Przebrnęliśmy dzielnie przez hintbook'i, przewodniki turystyczne, pamiętniki i tajne akta. Pomyślelibyście, że inwencja pisarzy tutaj się kończy? Niekoniecznie! Gdy wszystko inne zawiedzie zawsze można zrobić Coś Zupełnie Z Innej Beczki™. I tak zrobili twórcy nieco zapomnianego space combat-sim'a - Tachyon: The Fringe. W pudełeczku, poza obszerną kartą referencyjną i opisem statków, znajdziemy także książeczkę 'Dla Pilotów: Przewodnik Po Obrzeżu'. Jak dowiemy się z okładki - jest to wydanie 2509, o cenie detalicznej 6 kredytów.

 

Czymże jest ten Przewodnik? Zwykłą instrukcją, która sprytnie udaje czasopismo ze świata gry. Znajdują się tutaj standardowe opisy z produkcji: sterowanie, charakterystyka postaci, jak pilotować statek, wzmianki o dostępnych korporacjach i regionach, wiecie, takie tam. Ale co jest najśmieszniejsze - między kolejnymi stronami instrukcji znajdują się najróżniejsze reklamy, kupony rabatowe czy mniejsze wzmianki o nowościach w świecie, które nijak nie mają się do gry, bowiem tam nie istnieją. Świetny zabieg na połączenie uniwersum z produkcji wraz z sztywną, standardową instrukcją:

(a może i ty się skusisz na pracę w korporacji? Kliknij, by przypatrzeć się temu bliżej!)

Uff, to się nam tego nazbierało. Ale spokojnie, możesz już pociągnąć zdrowy łyk piwa i odetchnąć z ulgą, gdyż zbliżamy się ku końcowi. Tak, zanim mnie pogryziesz i zjesz na surowo - zdaję sobie sprawę, że przedstawiłem tutaj wyłącznie wierzchołek góry lodowej. Istnieje cała masa innych gier, które posiadały w swych pudełkach najróżniejsze ciekawe książki, mapy i gadżety (ot chociażby Wing Commander, jak mówimy o space combatach, czy w ogóle tytuły ze stajni Originu, tudzież Infocomu), tutaj jedynie pomarudziłem o tych, które zapamiętałem najlepiej - gdybym miał pisać o wszystkich, to chyba w 1/3 większość już by zasnęła.

I teraz pytanie na zakończenie dla drogich parafianów - czy macie na myśli jakieś inne tytuły, które miło wspominacie, ze względu na zawartość ich pudełek? Jeżeli tak - podzielcie się nimi!

2 komentarze:

  1. Z perspektywy czasu to wydaje mi się trochę dziwne ale kiedyś miałem powieszoną na ścianie mapę dołączoną do trzeciej części Gothica - podczas gry często pomagała mi "odnaleźć się w sytuacji" ;-P

    Bardzo dużym sentymentem darzę stare wydania magazynu "Świat Gier Komputerowych", mam ich całe mnóstwo... może kiedyś moje dzieci będą do nich zaglądać... kto wie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, Ultima wymiata O_o
    Dzięki za prowadzenie tego bloga, dzięki Tobie dowiaduję się wielu ciekawych rzeczy, haha :D

    Ja jedynie mogę się chyba 'pochwalić' soundtrackiem do Persony 4 oraz soundtrackiem i artbookiem do Trine 2, ha, ha, ha... x'D

    OdpowiedzUsuń

Komentarze, sugestie, przemyślenia? Wal śmiało!