Dostępna także na: Amiga 500/600/1200 (AGA)
A teraz coś z zupełnie innej beczki™ - żadnych śmiechów czy innych podśmiechujek tylko brutalna, szara i przytłaczająca rzeczywistość przyszłości. Rany, jeżeli tak świat za te paręnaście (paręset?) lat ma wyglądać to Koperniku - wstrzymaj Ziemię, ja wysiadam. Nic tylko betonowe, szare budowle, wiecznie lejący deszcz i jakiś gość, ganiający po ulicach, zabijający różnorakich ludzi i uważający siebie za Wybrańca, który uratuje świat. Nieprzyjemna wizja? Cóż, wszystko to przez taką pewną naprawdę klimatyczną i unikalną produkcję.
Dreamweb (tudzież Sieć Snów, panowie patrioci). Miejsce które jest niezwykle ważne dla naszego świata - to właśnie Dreamweb pociąga za wszelkie sznurki i trzyma wszystko w garści. To dzięki Dreamwebowi porządek naszego wymiaru się jeszcze nie rozpieprzył - to temu tajemniczemu miejscu zawdzięczamy słoneczko na niebie, lekki powiew wiatru, pieska srającego na twój trawnik czy Pana Zenka spod budki z piwem. Ale (oczywiście!) coś wkrótce się stanie. Coś strasznego, co zakłóci mozolnie utrzymywany porządek całości. Ktoś musi posprzątać wszelkie zło, które zagraża Sieci Snów. Ano, ktoś...
Scena 2, ujęcie 1, akcja - wracamy na starą, dobrą Ziemię, jednak doroślejszą o ładnych paręnaście lat od obecnie nam znanej. Wiecie jak to jest - wszędzie szaro, brudno i smutno, tony rur i innego żelastwa wiją się wśród garaży i bloków mieszkalnych, a ludzie żyją sobie od dziesiątego do dziesiątego w tej dystopijnej rzeczywistości. W jednym z takich uroczych miasteczek żyje sobie Ryan, bohater dramatu - szary obywatel, barman (właściwie ex-barman, bo tuż na początku gry traci robotę), spędzający większość czasu ze swoją dziewczyną, Eden. Wszystko byłoby jak najbardziej normalne (czyt. nudne), gdyby nie fakt, iż Ryan od pewnego czasu jest nękany co noc przez koszmary z Dreamwebem w roli głównej. Jeden z wysoko postawionych kapłanów tegoż przybytku informuje Ryana, że ten jest „doręczycielem” i musi załatwić siedem pewnych złych osóbek na Ziemi, które planują coś bardzo nieprzyjemnego, co spowoduje zniszczenie Sieci Snów - a to wybitnie negatywnie odbije się na naszym świecie. Ryan, mimo kiepskiego stanu psychicznego, ostatecznie postanawia wypełnić wolę kapłana i oczyścić świat z brudów.
DW jest dość nietypową przygodówką, zarówno jeżeli chodzi o sposób grania jak i samą rozgrywkę. Całość bardziej przypomina jakiegoś RPGa niż grę przygodową - akcję oglądamy z widoku z lotu ptaka. W każdym pomieszczeniu kamera jest jakby zawieszona na suficie, a my obserwujemy wszyściutko z góry. Sam sposób przedstawiania tych pomieszczeń także jest dość niekonwencjonalny - domyślnie widzimy jedynie pomieszczenie w którym się znajdujemy. Nawet jeżeli jest ono malutkie a zaraz obok przejście do kolejnej lokacji - widać tylko miejsce aktywne, reszta to tło interfejsu. A pro po tegoż - w lewym dolnym rogu ekranu dodatkowo znajduje się małe okienko z przybliżeniem obszaru, na którym obecnie znajduje się kursor. Bardzo sympatyczne rozwiązanie, gdyż te niezwykle pomaga w klikaniu na malutkie przedmioty czy inne guziki i konsole. A na taki pixel hunting, i to w sporych ilościach, trzeba się psychicznie przygotować, gdyż widać takie rozwiązania niezwykle spodobały się autorom gierki.
Mimo tak niecodziennego sposobu przedstawiania świata w przygodówkach sama grafika prezentuje się bardzo dobrze - świetnie buduje szarą i przygnębiającą atmosferę, która wiadrami wylewa się z ekranu już od pierwszych minut giercowania i daje do zrozumienia, że to nie będzie w żaden sposób wesoła czy humorystyczna gra. Utrzymana w ponurych barwach paleta całkiem nieźle wiąże się z mnóstwem detali na poszczególnych lokacjach - dzięki wyżej wspomnianemu przybliżeniu można całe mnóstwo przedmiotów obejrzeć z bliska, dotknąć, użyć czy podwędzić. Także animacja postaci (mimo że gracz domyślnie widzi jedynie ich afro i ramiona) i otoczenia jest wykonana ze sporą dbałością o szczegóły, co, ironicznie, można najlepiej dostrzec przy sekwencjach mordowania „tych złych”. Depresyjnej oprawie graficznej towarzyszy ciekawie skomponowana ścieżka dźwiękowa. Mimo że większość melodyjek jest dość krótka (i w dodatku w bardzo, żeby nie powiedzieć tragicznie, niskiej jakości - mówimy o wersji na PC, oczywiście), wszystkie świetnie oddają ciężki klimat gry jak i najnormalniej w świecie pasują do wydarzeń w DW. Dźwięków nieco mniej, ale do tych co są nie można za bardzo się doczepić, gdyż, podobnie jak muzyka, także spełniają swoją funkcję i pasują do całości.
Jeżeli chodzi o serce każdej przygodówki - grywalność to jest nieźle, jednak nie obyło się bez paru kutasów. Już śpieszę z wyjaśnieniami - wszystko jest na miejscu, eksploracja lokacji, zbieranie przedmiotów, używanie ich, rozmowy z napotkanymi postaciami. Więc o cholerę mi chodzi? Przede wszystkim o częsty nadmiar zbędnych przedmiotów. Jak mówiłem - tytuł zbudowany jest tak, a nie inaczej i wiele rzeczy może przykuć uwagę gracza. I na ogół jest to jak najbardziej w porządku, gdyż do wiadra z przygodówką kapią krople RPGa, jednak czasami zbyt duża ilość przedmiotów (oraz hotspotów), których teoretycznie można użyć na danej lokacji może nieźle zdezorientować gracza. Pośród ogromu różnych guzików czy konsol należy znaleźć ten odpowiedni. Ha, właśnie - słowo kluczowe - znaleźć. Jak wspomniałem wcześniej, pixel hunting jest tutaj na porządku dziennym. Nie raz, nie dwa przyjdzie graczowi latać myszką i mozolnie obserwować okienko przybliżenia, aby znaleźć pożądany guziczek, czy inne niezidentyfikowane gówienko, złożone z 4 pikseli na krzyż. Chryste Panie, jak to czasem człowieka potrafi wpienić, aż sam ma ochotę wyskoczyć na miasto z kałachem i posprzątać swoje personalne brudy. Można się także przyczepić do skomplikowania i długości gry. Produkcja nie należy do najdłuższych - po zamordowaniu pierwszego wredziocha akcja dostaje takiego niesamowitego kopa, że mrugniesz okiem - a tu już napisy końcowe. Same problemy, postawione przez grę, także nie są przesadnie skomplikowanie i gracz nie powinien mieć większych zagwozdek w rozwiązywaniu ich, choć czasem potrafią być nieco nielogiczne - niektóre zadania muszą być rozwiązane z wykorzystaniem jednego, konkretnego przedmiotu, mimo że w inwentarzu możemy mieć stuff, który ma podobne wykorzystanie do tego docelowego - co może nieco wkrzaczyć, gdyż trzeba latać po kieszonkach i używać każdego przedmiotu, mogącego być wykorzystanym przy danym problemie. Pomijając te zagwozdki wszystko inne jest jak najbardziej w porządku. Tym bardziej - co niektóre rozwiązania mogą naprawdę zaskoczyć gracza. Lub zszokować.
DW jest dość nietypową przygodówką, zarówno jeżeli chodzi o sposób grania jak i samą rozgrywkę. Całość bardziej przypomina jakiegoś RPGa niż grę przygodową - akcję oglądamy z widoku z lotu ptaka. W każdym pomieszczeniu kamera jest jakby zawieszona na suficie, a my obserwujemy wszyściutko z góry. Sam sposób przedstawiania tych pomieszczeń także jest dość niekonwencjonalny - domyślnie widzimy jedynie pomieszczenie w którym się znajdujemy. Nawet jeżeli jest ono malutkie a zaraz obok przejście do kolejnej lokacji - widać tylko miejsce aktywne, reszta to tło interfejsu. A pro po tegoż - w lewym dolnym rogu ekranu dodatkowo znajduje się małe okienko z przybliżeniem obszaru, na którym obecnie znajduje się kursor. Bardzo sympatyczne rozwiązanie, gdyż te niezwykle pomaga w klikaniu na malutkie przedmioty czy inne guziki i konsole. A na taki pixel hunting, i to w sporych ilościach, trzeba się psychicznie przygotować, gdyż widać takie rozwiązania niezwykle spodobały się autorom gierki.
(zadowolona panna w łóżeczku, widać noc była udana)
Mimo tak niecodziennego sposobu przedstawiania świata w przygodówkach sama grafika prezentuje się bardzo dobrze - świetnie buduje szarą i przygnębiającą atmosferę, która wiadrami wylewa się z ekranu już od pierwszych minut giercowania i daje do zrozumienia, że to nie będzie w żaden sposób wesoła czy humorystyczna gra. Utrzymana w ponurych barwach paleta całkiem nieźle wiąże się z mnóstwem detali na poszczególnych lokacjach - dzięki wyżej wspomnianemu przybliżeniu można całe mnóstwo przedmiotów obejrzeć z bliska, dotknąć, użyć czy podwędzić. Także animacja postaci (mimo że gracz domyślnie widzi jedynie ich afro i ramiona) i otoczenia jest wykonana ze sporą dbałością o szczegóły, co, ironicznie, można najlepiej dostrzec przy sekwencjach mordowania „tych złych”. Depresyjnej oprawie graficznej towarzyszy ciekawie skomponowana ścieżka dźwiękowa. Mimo że większość melodyjek jest dość krótka (i w dodatku w bardzo, żeby nie powiedzieć tragicznie, niskiej jakości - mówimy o wersji na PC, oczywiście), wszystkie świetnie oddają ciężki klimat gry jak i najnormalniej w świecie pasują do wydarzeń w DW. Dźwięków nieco mniej, ale do tych co są nie można za bardzo się doczepić, gdyż, podobnie jak muzyka, także spełniają swoją funkcję i pasują do całości.
Jeżeli chodzi o serce każdej przygodówki - grywalność to jest nieźle, jednak nie obyło się bez paru kutasów. Już śpieszę z wyjaśnieniami - wszystko jest na miejscu, eksploracja lokacji, zbieranie przedmiotów, używanie ich, rozmowy z napotkanymi postaciami. Więc o cholerę mi chodzi? Przede wszystkim o częsty nadmiar zbędnych przedmiotów. Jak mówiłem - tytuł zbudowany jest tak, a nie inaczej i wiele rzeczy może przykuć uwagę gracza. I na ogół jest to jak najbardziej w porządku, gdyż do wiadra z przygodówką kapią krople RPGa, jednak czasami zbyt duża ilość przedmiotów (oraz hotspotów), których teoretycznie można użyć na danej lokacji może nieźle zdezorientować gracza. Pośród ogromu różnych guzików czy konsol należy znaleźć ten odpowiedni. Ha, właśnie - słowo kluczowe - znaleźć. Jak wspomniałem wcześniej, pixel hunting jest tutaj na porządku dziennym. Nie raz, nie dwa przyjdzie graczowi latać myszką i mozolnie obserwować okienko przybliżenia, aby znaleźć pożądany guziczek, czy inne niezidentyfikowane gówienko, złożone z 4 pikseli na krzyż. Chryste Panie, jak to czasem człowieka potrafi wpienić, aż sam ma ochotę wyskoczyć na miasto z kałachem i posprzątać swoje personalne brudy. Można się także przyczepić do skomplikowania i długości gry. Produkcja nie należy do najdłuższych - po zamordowaniu pierwszego wredziocha akcja dostaje takiego niesamowitego kopa, że mrugniesz okiem - a tu już napisy końcowe. Same problemy, postawione przez grę, także nie są przesadnie skomplikowanie i gracz nie powinien mieć większych zagwozdek w rozwiązywaniu ich, choć czasem potrafią być nieco nielogiczne - niektóre zadania muszą być rozwiązane z wykorzystaniem jednego, konkretnego przedmiotu, mimo że w inwentarzu możemy mieć stuff, który ma podobne wykorzystanie do tego docelowego - co może nieco wkrzaczyć, gdyż trzeba latać po kieszonkach i używać każdego przedmiotu, mogącego być wykorzystanym przy danym problemie. Pomijając te zagwozdki wszystko inne jest jak najbardziej w porządku. Tym bardziej - co niektóre rozwiązania mogą naprawdę zaskoczyć gracza. Lub zszokować.
(nie ma to jak załatwić gwiazdę rocka, podczas gdy ten radośnie posuwa pewną panienkę, czyż nie?)
DW jest naprawdę ciężką przygodówką, jednak nie przez poziom trudności, ale przez fabułę czy atmosferę. Trudno tak naprawdę zinterpretować samo miejsce Dreamwebu - z jednej strony Ryan odwiedza mistyczną lokację, używa na Ziemi przedmiotów zdobytych w Dreamweb, zaś dusze z zabitych złowrogich postaci przenikają do Sieci Snów. Jednak jeżeli jakikolwiek czytelnik miał w posiadaniu oryginał gry (ja już niestety go nie posiadam) to wie, że do tej dołączana była mała książeczko-pamiętniko-opowiadanie o wdzięcznej nazwie „Diary of a (Mad?) man” i ona stanowi tło do wydarzeń w grze. Czytając ją można się dowiedzieć, że główka Ryana nie należy do najnormalniejszych. Każdy kolejny wpis bohatera sugeruje, że ten z dnia na dzień powoli popadał w coraz większy obłęd, zaś co niektóre zapiski bardziej brzmiały jak bełkot psychola niż normalna notka typu „Drogi pamiętniczku, dziś zjadłem smaczny obiadek i poszedłem do pracy.” Takie tło fabularne zmusza gracza do trudnych przemyśleń - czy Dreamweb istniał naprawdę? Czy był jedynie wyimaginowaną lokacją w chorym umyśle Ryana, która służyła jedynie jako pretekst do (często brutalnego) zamordowania tak naprawdę Bogu ducha winnych osób, i to z zimną krwią? Gra dostarcza coś innego (Dreamweb, Project 7) zaś pamiętnik - jeszcze coś innego (psychoza Ryana, pogarszający się jego stan). Udekorowany bohater Dreamwebu czy zwykły psychol i morderca w jednym? Ciężko powiedzieć, zwłaszcza widząc jak co niektórzy źli zginą. Nie tylko zakończą swój żywot poprzez spluwę Ryana - innych zmiażdżymy, używając stalowych kontenerów, jeszcze inna osóbka zostanie przecięta na pół, innego jegomościa rozgniecie, niczym pomidora, przejeżdżający pociąg. Jest, że tak powiem, różnorodność. Wszystko to co prawda w boskich pikselach i niskiej rozdzielczości, jednak jak najbardziej graficzne, z krwią, kawałkami ciał czy innymi wnętrznościami.
Gra w dniu swojej premiery niezbyt spodobała się recenzentom, głównie poprzez dziwną perspektywę, proste zagadki czy pixel hunting. Gracze jednak byli bardziej optymistycznie nastawieni - zawiła intryga, ciężka atmosfera czy szokująca zawartość (spora brutalność czy nawet scena seksu) jak najbardziej przypadła do gustu. Tak bardzo, że w 1994 została wydana wersja na płycie CD. Czy warto jednak polecić Dreamweb i dzisiaj? Jeżeli lubisz takie specyficzne, ciężkie klimaty oraz nadal posiadasz kilka sprawnych neuronów to owszem, jednak przed grą odpowiednio się przygotuj, tj. przeczytaj Diary of a (Mad?) man, gdyż naprawdę warto. Tytuł i tak śmiga dziarsko pod DosBox'em, a dodatkowo od 2012 także jest wspierany przez ScummVM - więc kto co woli, dla każdego coś miłego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze, sugestie, przemyślenia? Wal śmiało!