poniedziałek, 18 lutego 2013

10 - Outcast

Rok wydania: 1999

Patrzcie państwo, to już 10 wpis na tym blogu. Ze względu na okoliczności musi być wzniośle - i tak też będzie, gdyż opisywana dziś produkcja była naprawdę iście epicka w dniu swojego wydania. Ba, nawet i dzisiaj ma swoją rzeszę wiernych fanów, dla których gra pozostaje przedmiotem małego kultu, jak i własną mini-scenę, na której tworzone są fanowskie patche czy nawet reinkarnacje gry na nowoczesnych silnikach. Mowa tu oczywiście o (przynajmniej moim zdaniem) duchownym spadkobiercy po Another World - grze pod tytułem „Outcast”.

O co kaman w tym całym Ałtkaście? W 2007 roku (no proszę, czyżby coś nas ominęło?) dzięki połączonej pracy naukowców Anthony'ego Xue oraz Williama Kauffmanna rząd amerykański udowodnił istnienie równoległego wszechświata. Niewiele później potwierdzono także możliwość podróżowania między dwoma uniwersami w tę i z powrotem. Uradowani ludzie czym prędzej wysłali sondę badawczą, w celu przyjrzenia się bliżej jednej z równoległych planet. W czasie nagrywania materiału filmowego dzieje się jednak coś, czego naukowcy nie przewidzieli - pewna bliżej nieokreślona istota humanoidalna uszkadza sondę za pomocą nieznanej ludziom broni energetycznej. Zniszczenie sondy ma fatalne skutki dla naszej planety - eksplozja i fala uderzeniowa powoduje powstanie czarnej dziury nad powierzchnią Ziemi (? No któż by to przewidział!). O ile początkowo jest ona niewielka, tak z dnia na dzień nieprzyjemne dziurzysko przybiera na masie i wzroście. Naukowcy, bojąc się, że czarna otchłań wkrótce urośnie na tyle, że mocno zagrozi błękitnej planecie, postanawia wysłać na równoległą planetę Cutter Slade'a; byłego członka elitarnych US Navy Seals, co wraz z zespołem badawczym, by ci odnaleźli i naprawili sondę, gdyż to najprawdopodobniej zamknie czarny worteks i uratuje Ziemię od nieciekawego losu.
Oczywiście nie byłoby interesująco, gdyby coś się nie spieprzyło - przybycie na obcą planetę nie należy do najszczęśliwszych. W wyniku awaryjnego lądowania drużyna zostaje rozbita, a Cutter odizolowany od reszty. Na szczęście (lub też nie, zależy dla kogo) Slade zostaje odnaleziony przez tutejszych mieszkańców - humanoidalnych istot zwanych Talanami. Tutejszy szef rasy, Zokrym, przygarnia nieprzytomnego Cutter'a pod swoje skrzydła. Ten zaś po odzyskaniu przytomności (jak i opanowaniu szoku na widok tajemniczej rasy) dowiaduje się, że był długo oczekiwanym Ulukai'em - kimś w rodzaju mesjasza-wojownika, który uwolni populację Talanów od demonicznych rządów Faé Rhan'a. Aby jednak tego dokonać, Cutter musi odbyć długą podróż po całej planecie (która, nawiasem mówiąc, zwie się „Adelpha”) i odnaleźć pięć mistycznych Monów - tutejsza cywilizacja wierzy, że to tajemnicze artefakty-bronie, które pomogą Ulukai'owi pokonać Rhan'a. Cutter, nie mając wyboru, zgadza się na zadanie Zokrym'a, pod warunkiem, że ten (jak i mieszkańcy Adelphi) pomogą mu w poszukiwaniu sondy oraz zaginionych członków załogi. I właśnie tutaj rozpoczyna się przygoda z grą Outcast.

(foto z prywat- rany, przecież wiesz o co biega)

W tytule, oczywiście, wcielimy się w postać samego Cutter Slade'a (i to w pomarańczowych spodenkach!) oraz odbędziemy długą podróż po fantastycznym świecie Adelphi. W swojej wędrówce gracz zwiedzi 6 kontynentów w poszukiwaniu tajemniczych Monów. Te są bardzo zróżnicowane - od pokrytych śniegiem gór (Ranzaar), skąpanych w pomarańczowym świetle Słońca podmokłych pół i świątyń (Shamazaar) do rozległych pustyń (Talanzaar) czy niemalże całkowicie zalanych zakątków tajemniczego globu (Okasankaar). Każdy z tych obszarów ma swój unikatowy styl projektowy i architektoniczny, jak także inną faunę oraz florę, co ucieszy gałki oczne każdego fana mniejszych i większych detali. Podróże między tymi regionami zapewniają specjalne bramy-teleporty - daoki. Te jednak najpierw trzeba odnaleźć. 

Zapowiada się ciekawa wycieczka krajoznawcza? Cóż, wszystko byłoby piękne i miłe, gdyby nie fakt, że siły Faé Rhan'a wiedzą o przybyciu nieproszonego gościa na Adelphię i zrobią wszystko, by podróż herosa skończyła się jak najszybciej. Na szczęście Cutter to były wojak, więc nieobce są mu wszelkie bronie palne - ze swoim blasteropistoletem bohater szybko rozwiewa wszelkie wątpliwości nieprzyjaciół. Porozrzucane tu i ówdzie różnorakie przedmioty (nie tylko amunicja) dodatkowo pomogą Cutter'owi w jego podróży, więc przygotujcie się także na nieco eksploracji i węszenia po wszelkich kątach świątyń, domów mieszkalnych i innych przybytków - Outcast to gra z typu action-adventure, więc przygotujcie się na trochę strzelania do wrogów, ale także i na eksplorację, zbieranie przedmiotów, rozmowy z napotkanymi postaciami oraz troszkę kombinowania.

(zwróć uwagę na widoczki) 

Grę przede wszystkim cechuje naprawdę piękna grafika. Ba, tytuł nawet dzisiaj broni się nie najgorzej - na warstwę prezentacji można spokojnie patrzeć bez żadnego wykrzywiania gęby czy innego obrzydzenia. W dniu premiery Outcast nieco namieszał w gierkowym świecie - taką jakość grafiki w roku 1999 osiągnięto dzięki połączeniu silnika ray-castingowego (voxelowe otoczenie) wraz z silnikiem renderującym oteksturowane polygony (czyli standardowej reprezentacji obiektów 3D) - rezultatem są postacie oraz obiekty jako polygony oraz podłoże wczytywane z tzw. height-mapy. Kombinacja ta w dniu premiery powodowała grawitacyjny opad szczeny na podłogę, gdyż wtedy nie widziano nic bardziej pięknego niż ten duet (o negatywnych skutkach tegoż - za chwilę). Dlatego właśnie grafika nadal może cieszyć oko - zwłaszcza różnorakie widoczki czy zróżnicowane środowisko i zmienne warunki pogodowe, zależne od kontynentu, na którym się znajdujemy. Całe danie dodatkowo jest oblane świetnym orkiestralnym soundtrackiem, stworzonym przez Lennie Moore'a. Klasyczne kawałki fantastycznie budują niepowtarzalny klimacik i pasują do wydarzeń dziejących się na monitorze - nawet jeżeli nie planujesz zagrania w Outcast'a to polecam chociaż posłuchać przygrywającej mu muzyki - naprawdę warto!

Ostatnią, w sumie najbardziej rewolucyjną rzeczą, jest życie na Adelphi. Zrezygnowano tutaj ze skryptów czy innego sztywnego zaprogramowania sztucznej inteligencji - AI w Outcast'cie bazuje na osobnym silniku, zwanym GAIA (Game Artificial Intelligence with Agents) oraz rozproszonej sztucznej inteligencji. Głównym założeniem takiego modelu jest współpraca wielu jednostek w celu osiągnięcia danego założenia, bez uprzednio przygotowanego planu czy odgórnego „szefa” zarządzającego całością. I szczerze? To widać w tej grze - postacie spacerują po miastach, chętnie rozmawiają z głównym bohaterem (lub też i nie, gdy ten za mocno się rozbabęży), idą po drewno, gdy zobaczą, że nieco przygasa w kominku, proszą innych mieszkańców o pomoc (np. przy przenoszeniu pakunków czy ciężkich skrzyni), żwawo ruszają do pracy na polu. Ba, nawet tutejszy zwierzyniec także ma małe miejsce w kontroli silnika! (a na jednym z gatunków można nawet się nieco przejechać). Niczym we wcześniej opisywanej grze, Albion, tutaj także świat żyje własnym życiem, co niesamowicie cieszy - prawie jakby taka Adelphia serio istniała w jakimś uniwersum równoległym. Dzięki takiemu rozwiązaniu istnieje tutaj sporo questów pobocznych, zaś co niektóre zadania mogą zostać wykonane w różnej kolejności, co dodatkowo jeszcze bardziej rozwija wirtualny świat i niweluje uczucie chodzenia po nitce.

(mała próbka tego, co można spotkać w świecie Outcast'a. Nagrywane z niskim frame-rate'em, sama gra jest jak najbardziej płynna) 

Same ochy i achy, niesamowitości i w ogóle zajebioza. A nie jest niestety aż tak miło. Przede wszystkim należy wspomnieć, że w dniu swojej premiery, głównie przez grafikę (oraz także silnik AI) gra miała cholernie wysokie wymagania sprzętowe. To co było podane na pudełku, ledwie minimalnie wystarczało do uruchomienia produkcji. Aby w pełni docenić kunszt twórców należało zaopatrzyć się w procesor o prędkości ...500-600 MHz oraz 128 megabajtów RAMu. Dziś zupełnie to nie dziwi, gdyż lepsze bebechy można znaleźć w komórce, ale wtedy? Pardon my french, o kurwa mać, skąd w 1999 można było zdobyć tak potężny sprzęt?!
Z innych niuansów można wytknąć trudność rozgrywki - dla weteranów nie sprawi ona większego problemu, lecz innym walka może napsuć deczko krwi. Zginąć tu jest niezwykle łatwo (żołnierze Faé Rhan'a przeczesują niezwykle sumiennie każdy kawałek Adelphi), a amunicja w wirze walki może najnormalniej w świecie się skończyć. Często przez to można się zapędzić w kozi róg, zwłaszcza że wróg także jest kontrolowany przez silnik GAIA i nie służy tylko jako mięsko armatnie - może się wycofać i wezwać posiłki, zaś w kupie szybko otoczy Cutter'a i jeszcze szybciej go wykończy. Trzy grosze muszę także dodać do systemu zapisu. Nie ma tutaj jakiejś wielkiej tragedii, bo owszem, można zapisać grę zawsze i wszędzie (hurra!), jednak sam sposób zapisu jest nieco niebezpieczny - otóż aby nagrać stan rozgrywki należy użyć kryształu Gaamsav (sympatyczne, nieprawdaż?). I nie, nie odbywa się to od razu, tutaj najpierw trzeba chwilę odczekać, aby kryształ się, erm, uruchomił i zaczął świecić - i dopiero wtedy możemy zapisać grę. Przez te kilka sekund ładowania kryształu Cutter jest bezbronny, niczym malutkie dziecko. Gra ciągle przypomina, że jej stan należy zachowywać tylko i wyłącznie w bezpiecznych i cichych miejscach i tego też należy się trzymać - nie próbuj zapisywać gry na otwartych przestrzeniach czy miejscach, gdzie mogą nagle wpaść wrogowie, gdyż to będzie tożsame z przylepieniem Cutter'owi karteczki na plecy z napisem „proszę, zabij mnie.”. Aspekt przygodowy i kombinowanie mogą także się niezbyt spodobać fanom akcji, ale cóż moi drodzy - taki gatunek, trzeba zacisnąć zęby. Zresztą jak się gra podoba, to na upartego (choć osobiście nie polecam) można grać z solucją na kolanie, prawda?

Rany, ale się rozpisałem, trzeba powoli kończyć to moje ględzenie. Outcast skosił świetne oceny w prasie i internecie, ale był kompletną klapą komercyjną. W tym tkwił problem gry - fanów było tysiące, nie miliony. Przez kiepskie wyniki finansowe został zaszlachtowany port tytułu na konsolę Sega Dreamcast jak i sequel - Outcast 2, który miał być wydany na Sony PlayStation 2 jak i prawdopodobnie kompa. Naprawdę szkoda, gdyż to iście epicka gra. Z czystym sumieniem jak najbardziej polecam podróż na Adelphię i dzisiaj, gdyż mimo tych 14 lat gra nie straciła za wiele (niektórzy mogą nawet powiedzieć, że nic a nic) ze swojego uroku. Nie ma żadnego wymigiwania się - fani stworzyli zarówno kilka patchów, które pozwalają uruchomienie gry na nowoczesnych maszynach (i to w rozdzielczościach HD!), zaś magicy z sersisu gog.com w ogóle wydali w pełni działającą wersję za przysłowiowe grosze. Jeżeli zabrakło przyjemności obcowania z tym tytułem - może najwyższa pora na twoją wycieczkę po równoległym świecie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze, sugestie, przemyślenia? Wal śmiało!