poniedziałek, 11 lutego 2013

5 - War Diary

Rok wydania: 1996

Dzisiaj, drogie urwisy, dowiecie się dwóch rzeczy - zarówno pobajdurzę co nieco o klonie Warcraft'a, jak i zaserwuję wam małą powtórkę (lub też nauczycie się czegoś nowego, the more you know) z historii. Postaram się udowodnić, że mimo wszystko można połączyć przyjemne (gra) z pożytecznym (historia) - zwłaszcza, gdy jesteście zainteresowani XVI-wiecznymi ciekawostkami historycznymi, pochodzącymi z dalekiego wschodu. Wszak informacje zawsze lepiej wchodzą na luzie, bez widma nachodzącej kartkówki czy innego sprawdzianu, tak?

War Diary jest historycznym RTSem, który, jako pierwszy w ogóle, traktował o autentycznych wydarzeniach z historii XVI-wiecznej Korei. Otóż, moje wy urwisy, w XVI wieku wybitny przywódca militarny i polityczny, Toyotomi Hideyoshi, udowodnił swoją zajebistość moc i zapoczątkował zjednoczenie Japonii. To jednak nie zaspokoiło apetytu genialnego stratega na władzę - Hideyoshi miał niezwykłą chrapkę na Chiny i marzył o podboju tego kraju. Jako że najlepsza, z punktu strategicznego, droga do Chin wiodła przez Koreę, tak też generał pod koniec XVI wieku zażądał od władz Korei, by te pozwoliły na przemarsz wojsk japońskich przez tamtejsze landy. Korea jednak odmówiła, co niezwykle rozwścieczyło Hideyoshiego - ten stwierdził, że Koreę musi spotkać kara za nieposłuszeństwo - i „przy okazji” wysłał około 200 000 jednostek wojska, by te pozamiatały brudy w sprzeciwiającym się kraju. W 1592 japońskie siły pojawiły się na koreańskich wybrzeżach, wywołując zdziwienie i strach wśród tutejszej ludności - wojska nieprzyjaciela dysponowały bronią, której jeszcze tutaj nie widziano - arkabuzami (broń strzelecka, jakby kto nie wiedział). Jak zakończył się ten konflikt - cóż, jeżeli wzbudziłem waszą ciekawość, to odsyłam was do encyklopedii czy podręczników od historii, wszak warto poszerzać swoją wiedzę. Ale powiem tylko tyle - w tym miejscu rozpoczyna się fabuła gry War Diary, gdzie gracz będzie dowodzić koreańską armią i, w kolejnych misjach, odpierać ataki japońskich wojowników.

 (po prostu klasyczna klasyka gatunku, skąd my to znamy?)

Gra składa się z 12 misji - prawie każda z nich dotyczy autentycznego historycznego wydarzenia (o ile np. pierwsza traktuje o fikcyjnej walce w górach Mungyeong Saejae (ale tylko walce, góry są prawdziwe, ma się rozumieć), tak już piąta jest związana z oblężeniem zamku Jinju [5-10 października, 1592 roku], wszystko jest wyjaśnione przed każdą kolejną misją, w formie tekstu-odprawy). Poza tłem historycznym, gra jednak, mówiąc krótko, jest kolejną kalką Warcraft'a. Standardowo - budujemy kolejne budynki, tworzymy jednostki, zbieramy surowce (złoto, jedzenie, drewno i żelazo), wymieniamy nadmiar surowców na składniki bardziej pożądane, odkrywamy mapę, spuszczamy wpierdol nieprzyjacielowi, totalna klasyka gatunku. Cóż jednak jest takiego ciekawego w WD, że zasłużył na własny wpis na tym blogu? Ano jest tutaj kilka naprawdę fajnych motywów i detali.

Przede wszystkim w WD występuje cykl dnia i nocy. Ten zaś niezwykle przydaje się podczas atakowania wojsk i struktur japońskich - w nocy można o wiele łatwiej podkraść się tuż pod nos wroga (i to w dodatku pozostać niewykrytym przez siły japońskie) oraz zaatakować nieprzyjaciela tam, gdzie najbardziej boli (dzień można przeznaczyć na zbieranie surowców i tworzenie jednostek, standardowo). Cykle takie pozwalają naprawdę przemyśleć i zaplanować atak, aby ten był jak najbardziej skuteczny, z możliwie najmniejszą ilością szkód wśród wojsk gracza. Kolejną atrakcją są warunki pogodowe, które także mogą pomóc grającemu (lub też zaszkodzić) - bo poza deszczem występuje tutaj także i burza. A ot chociażby podczas takowej piorun może uderzyć w pechową jednostkę nieprzyjaciela (lub też naszą), pozbawiając ją życia. Mały detal, a jak cieszy!
Z innych atrakcji można także wymienić zmienny podmuch wiatru. Ten, jak nazwa wskazuje, co raz zmienia swój kierunek - ten wpływa na szybkość poruszania się wszystkich jednostek morskich (sympatyczne, nieprawdaż?), czy fakt, że broń naszych jednostek może się ...zniszczyć lub zużyć. Tak, tak, może mieć miejsce sytuacja w której wojsko gracza straci broń w zażartej walce i pozostanie bez szans w bezpośrednim starciu z nieprzyjacielem. Dlatego przed każdą większą imprezką należy zatroszczyć się o stworzenie nowych, jak najlepszych broni (6 typów mieczy, łuków czy nawet broni balistycznych) i odpowiednie wyposażenie swoich sił. Niczym, nomem omen, prawdziwy strateg i dowódca wojsk!

(jak się gra? Mimo wszystko całkiem przyjemnie)
 
Wszystko inne, przedstawione w WD, jest zupełnie standardowe. Zarówno budynki (stajnia, hala miejska, farma, doki) jak i jednostki (wojownicy, łucznicy, kapłani), nowości tutaj nie wykryto, niemalże wszystkie puzzle układające grę z gatunku Real Time Strategy (o tym za chwilę) są tutaj obecne. Misje z kolei są umiarkowanie zróżnicowane - o ile w większości należy dokopać wojskom japońskim, tak też zdarzają się i inne zadania (eskortowanie księcia w jednej ot chociażby). Grafika WD nie wzbudza żadnych emocji, po prostu jest, egzystuje sobie i tyle, nie jest ani bardzo brzydka, ani wybitnie ładna (z drugiej strony wspomniane wcześniej warunki pogodowe dodają smaczku całości). Na pochwałę jednak zasługuje muzyka, która pozostaje w orientalnych klimatach i buduje pasującą, do rozgrywanych na ekranie wojenek, atmosferę. Brzmi obiecująco? Cóż, wiadomo, że nie ma róży bez kolców.

Przede wszystkim WD przeszedł bez echa, bo poza orientalną, autentyczną tematyką i paroma ciekawymi detalami, nie wybijał się niczym niezwykłym, w dodatku był tworzony przez niezależną, amatorską koreańską firmę - co nie pomogło kopiom, leżącym na półkach sklepowych, na trafienie do portfeli graczy (brak znanej marki/firmy). Fakt, że gra została wydana 2 lata po pierwszym Warcraft'cie (a widać na pierwszy rzut oka, że to na nim się WD wzorował) dodatkowo w niczym nie pomógł. Jednak największym zarzutem, za który grozi dożywocie w kamieniołomach, jest brak jakiegokolwiek multiplayera czy losowej mapy, trybu potyczki itd. Tylko 12 misji dla jednego gracza i to wszystko, szlus, null, koniec. Że się zapytam - dlaczemu? W 1996 były już jakieś ustabilizowane standardy gier, czemu więc pominięto tak ważny, z punktu widzenia gatunku, element? To właśnie jest ten brakujący fragment układanki, który wypadł z ciekawie wyglądającej całości.

Pomimo tak poważnego kutasa, jak brak standardowych trybów rozgrywki, War Diary ma w sobie to coś, co przykuwa do ekranu. To krystalicznie czysta miodność i grywalność, jeżeli przymkniesz oko na początkowe trudności, to WD może wciągnąć na tyle, że za jednym zamachem uda ci się rozwalić wszystkie 12 misji. Jeżeli zaś się nie spodoba - to zawsze pozostaje Warcraft (lub też młodszy brat, Warcraft 2), prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze, sugestie, przemyślenia? Wal śmiało!